Piórem Feniksa
forum stowarzyszenia młodych pisarzy
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja   ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 


Śmierć boga - Satu Tähti vs lel

 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Piórem Feniksa Strona Główna -> Spiżarnia karczemna
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat

Autor Wiadomość
Yumminae Rais
Moderator Wspomnień



Dołączył: 06 Sty 2009
Posty: 1079
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: miasto smoka
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 18:41, 23 Lip 2010    Temat postu: Śmierć boga - Satu Tähti vs lel

Satu Tähti vs lel
forma - proza
tematyka - "Śmierć boga"
długość - b/o
termin - 29 lipca
wymogi specjalne - brak

Gwoli przypomnienia:
- Pomysł (do dyspozycji 5 talentów dla obydwu stron)
- Styl (do dyspozycji 5 talentów dla obydwu stron)
- Realizacja tematu (do dyspozycji 1 talent dla obydwu stron)
- Ogólne wrażenie (do dyspozycji 4 talenty dla obydwu stron)
W sumie 15


Tekst A
- Dasz mi wody? – Do jej uszy dobiegł męski głos. Odwróciła się i spojrzała na przybysza. Był stary, lekko pochylony, ubrany w poszarpane łachmany. Jego szare oczy wpatrywały się w nią prosząco. Uśmiechnęła się pod nosem i skinęła głową. Wrzucone do studni wiadro uderzyło z trzaskiem o taflę wody. Chwyciła sznur, który był do niego przywiązany i zaczęła ciągnąć, już nie sprawiało jej to takiej trudności jak niegdyś. Postawiła wiadro na brzegu studni i nabrała z niego wody do cynowego kubka, podała go mężczyźnie. Wypił wszystko zachłannie i zapragnął jeszcze. W końcu dziewczyna się odezwała.
- Wiem, kim jesteś – powiedziała beznamiętnie.
- Wiesz? – Starzec popatrzył nań uważnie ocierając wierzchem dłoni mokre usta. – I dlatego dałaś mi pić, tak? Liczysz na nagrodę? – zapytał, lecz w odpowiedzi usłyszał jej drwiący śmiech.
- To moja praca…
- Dziwna praca. – mruknął siadając na kamiennym murku.
- Twoja jest dziwniejsza, dajesz ludziom nadzieję, owszem, potrzebują jej, jednak nią nie ugaszą pragnienia, czy głodu. Ja ich poję, gdy tylko tego pragną. – Rzekła zajmując miejsce obok niego. – Ciekawi mnie, którym z nich jesteś?
- Jedynym…
- Chodź, coś ci pokażę – powiedziała nagle. Chwyciła go za rękę i ruszyła ścieżką prowadzącą do wioski. Szli w milczeniu, aż do czasu, gdy po ich lewej stronie nie pojawił się duży, kamienny posąg. Zatrzymali się przy nim.
- Oto Apollo, bóg piękna i życia. Przypatrz się mu, co widzisz?
- Widzę… Widzę zwykłą rzeźbę. – W głosie mężczyzny nie słychać było żadnych emocji, był obojętny, jakby zimny.
- Mylisz się, to nie jest zwykła rzeźba. – Dziewczyna zbliżyła się go kamiennego popiersia. Mówiła dalej, nie odwracając się do swego towarzysza. – To czyjaś wiara, czyjaś nadzieja, czyjś bóg. – Opuszkami palców przejechała po zimnym policzku w górę, aż do pustych oczodołów. – Codziennie przyjmuje błagalne modły i co? Nigdy żadna z nich nie jest spełniona. – Z całej siły pchnęła rzeźbę, a ona spadła z hukiem na kamienie. Odłamał się szlachetny nos, piękne loki skruszyły. – Patrz, umarł bóg. Czy razem z nim zginie każde żywe stworzenie?
Mężczyzna milczał, gdy posąg spadł, jego twarz jakby postarzała się o kilka lat, pojawiły się nowe zmarszczki, wzrok jeszcze bardziej zmętniał. Ruszyli dalej, znów złapała go za rękę prowadząc w tylko jej znanym kierunku. Weszli do lasu, bajkowego wręcz. Wszędzie rosły kwiaty, słońce przedzierało się przez gałęzie drzew. Wszystko było tak niedorzecznie idealne, że trochę przerażało. Nagle zatrzymała się przed ogromnym drzewem, musiało być bardzo stare.
- Oto Amaterasu - odezwała się wskazując dłonią na wielki pień. Dopiero teraz zauważył, że wydrążono w nim wnękę, a w niej ustawiono posąg kobiety w dziwacznych szatach, stało za nią lustro w połowie przykryte płótnem. – Bogini słońca. Ludzie, którzy ją czczą uważają, że to dzięki niej słońce wschodzi każdego dnia, a gdy zachodzi, znaczy to, że bogini udaje się na spoczynek. – W jej głosie słychać było drwinę, zbliżyła się do posągu, najpierw jednak wzięła w ręce lustro i rozbiła je o pień. Drewniany posąg podzielił jego los. Pruchno roztrzaskało się na kawałki pozostawiając w powietrzu obłok pyłu. – Czy jutro słońce nie wzejdzie? – zapytała. Odwróciła się, chwyciła za rękę swego towarzysza i ruszyła leśną drogą, po kilku krokach znaleźli się na zupełnym pustkowiu, dookoła nich był tylko piasek, ona jednak nie przestawała iść, jakby nie dostrzegała tego, że krajobraz wkoło tak radykalnie się zmienia. Gdy wspięli się na wzniesienie, u swych stóp zobaczyli posąg ptaka, sokoła. Nie był duży, lecz miał w sobie jakiś majestat, jakąś przedwieczną dumę, która zapewne zostanie mu za chwilę odebrana. Nie mylił się, dziewczyna szybkim krokiem zeszła ze wzgórza. Powiedziała coś do starca i zepchnęła posąg z kamiennego cokołu, wpadł w piasek, a on zaczął go pochłaniać, aż w końcu zniknął w jego odmętach.
- Tak skoczyła się wiara w Horusa. – Rzekła i ruszyła przed siebie.
Szli tak długo, co chwila znajdowali się w innych miejscach. Pokazywała mu upadek ziemskich bóstw, ludzkiej wiary w coś, co tak na prawdę jest tylko rzeczą. Nie dostrzegał, że z każdym zniszczonym posągiem uchodzi z niego życie, że każdy obalony bożek zabiera ze sobą jakąś jego część. W końcu dotarli do wioski, do której zmierzali, odkąd w podróż. To jednak nie była wioska, bo za kilkoma rozpadającymi się chatami wyrosło ogromne miasto. Wieżowce pięły się w górę, a ich szczyty niknęły w obłokach chmur. Dokoła rozlegał się hałas przejeżdżających samochodów i pociągów. Miasto bombardowało ich milionami kolorów i świateł. Setkami uśmiechów i łez. Dziesiątkami twarzy…
Stali przy płocie odgradzającym drewniane domu od drapaczy chmur.
- Dalej nie wejdziesz – powiedziała odwracając się do niego. Już nie miała przed sobą mężczyzny, którego spotkała przy studni. Teraz stał przed nią zgarbiony, siwy, pomarszczony staruszek. Wzięła go pod rękę i zaprowadziła do jednego z domostw. W środku była tylko ślepa i głucha staruszka, w dłoni ściskała różaniec. Bełkotliwie odmawiała kolejne zdrowaśki w nadziei, że to w czymś jej pomoże. Dziewczyna poprowadziła mężczyznę do przykrytego derką łóżka i położyła go w nim. Oczy miał zamknięte, a zapadnięta klatka piersiowa prawie się nie poruszała.
- A więc jesteś Jedynym, tak? – Zapytała patrząc na niego z góry.
- Tak… - odpowiedział słabym, drżącym głosem. Miał w sobie jeszcze nadzieję i boską dumę. I gdyby nie był jedynym Bogiem zacząłby się modlić, lecz był tylko on. Ona zniszczyła wszystkich innych, a oni, do podziemia zabrali ze sobą jego boskie cząstki, odbierając mu tym samym nieśmiertelność. I oto On, Bóg, najpotężniejszy ze wszystkich, leży na sienniku i umiera.
- Widziałeś świat za płotem, to świat bez boga. Tutaj króluje wiara, tam nauka. Widzisz, do czego prowadzisz ludzi? – zadrwiła. – Wy, bogowie jesteście słabi, jesteście tylko posagami, które są puste, które z taką łatwością można zniszczyć. Wiara w was jest krucha. Nie znaczy nic w obliczu nauki. Popatrz, co wy daliście ludziom. – Wskazała na ułomną kobietę. – Dajecie im tylko ból i cierpienie, a nauka ich uzdrawia, daje im życie, świat, daje im wieczność.
- Nie daje odpoczynku – powiedział patrząc jej w oczy. - Nie daje nadziei.
- A po co to im? Odpoczną, gdy już umrą, gdy wrzuci się ich do masowego grobu i zasypie ziemią. Wtedy będą mieli, jak to się mówi, „święty spokój”.
- Kim ty jesteś? – zapytał z trudem wydobywając z siebie głos, bowiem każde słowo dziewczyny zadawało mu ból, odbierało siły.
- Kim jestem? Jestem Nauką, jestem każdym wynalazcą, każdym myślicielem tej ziemi. To dzięki mnie powstały miasta i wszelkie wynalazki. Ja jestem wiarą współczesnej ludzkości. To ja spełniam ich prośby, ja jestem najpotężniejsza. – Gdy wypowiedziała te słowa oczy Boga zamknęły się na zawsze. Uleciała z niego ostatnia iskra życia, jaka się w nim tliła. Wyszła powoli z chaty i ruszyła w stronę granicy między wiarą a nauką, po drodze wyciągnęła z kieszeni zapalniczkę. Podpaliła słomiany dach jednego z domów. Zaczął się szybko palić, od niego zajęły się także ściany. Już po chwili wszystkie chałupy trawił pożar. Zaśmiała się, spełniła powiem żarliwe prośby starej kobiety i zesłała jej śmierć. Umarła wraz z bogiem, którego tak czciła, a po którym nikt nie zapłakał. Obaliła ostatni pomnik zacofania ludzkości. Teraz spokojnie mogła wejść do miasta. Tak też zrobiła, przedostała się przez płot i ruszyła ulicą. Każdy, kto ją mijał otrzymywał od niej jakiś dar. Ulepszała świat, tak, jak powinien robić to bóg…

Tekst B
„Litość Boga nad człowiekiem, przyprawiła Go o śmierć.” [Fryderyk Nietzsche]


Kiedy noc się zakończy, kiedy ostatnie bramy do kawiarenek zostaną zamknięte (L’Ely dzisiejszych czasów, czyli piekło na ziemi), a pachnący czerwonym winem pijacy zataczać się będą zabawnie po chodnikach ─ dźwięk sprośnych przyśpiewek zacznie zanikać, aż unicestwią go poranne gwary za jakimiś drzwiami do kamienicy. Wtedy, gdy zielonkawa łuna światła słonecznego przejdzie w różowość, w niebieskość i wanilię nad zimnymi jeszcze dachami Warszawy ─ demony nocy pochowają swe cieniste łby w ramiona. Wtedy właśnie zacznie się czas nadziei na nowe dzisiaj. Wówczas to brodate Żydki staną na piaszczystych ulicach, przy pstrokatych kramach, zachwalając kolorowe świecidełka, drobniutkie koraliczki czy liście herbaty nęcące intensywnymi, egzotycznymi woniami ─ tylko młode panienki przystaną, ażeby dać swym duszom pobaraszkować z materializmem. Budzące się ─ huk, rozgardiasz i krzątanina miejskich sprzeczek, miejskich transportów i miejskich sekrecików uprzyjemni czas turystom! Tak, wtedy właśnie kostka brukowa spłynie złotem promieni słonecznych oraz lepkością słodyczy lizaków sprzedawanych na -wicza. Obudzi się kolor, szarość schowa się w cieniu wysokich budynków.
Kiedy to wszystko się stanie, pan Gabriel uda się do pracy.
Pocierając zaspane oczy, wygładzając jak zawsze śnieżnobiałą oraz starannie zaprasowaną koszulę i starając się nie potrącić ani jednej osoby, trafi w końcu na -ską. To tutaj obcasy butów dźwięczą w uszach mistycznym echem, a cień daje ukojenie w podróży przez nasłonecznione rynki (on nigdy nie budził lęku). Właśnie w tym miejscu klocki chaotycznego życia się układają, powietrze pachnie harmonią. Dokładnie! ─ tutaj wszak każdy i wszystko ma swoje miejsce i nigdy nie słychać było okrzyków rewolucjonistów ─ zadowolenie to motto większości tutejszych kamieniczek. A z okien ciasnych kamienic płynie wyłącznie pełne natchnienia: „tri-li-lit...” porannych ptaszków.
Pan Gabriel jak zwykle ogarnie szmaragdem oka schludność widoku, powie coś do Przestrzeni z nutą rutyny w głosie, a już po chwili rozlegnie się miękkim echem chór dzwoneczków zamontowanych nad drzwiami o ciekawym szyldzie ─ „Grzechów odpuszczenie”.
I drzwi staną otworem.
Przy otworzeniu jednego z tysiąca warszawskich sklepików na głowę toczy się zapach gorącego kurzu, zatęchłej atmosfery wiecznego porządku i nawyku. Potem jest absurdalne światło. Jasne lampy oświetlają policzki nasączone brudami życia doczesnego ─ światło wpada też przez zabite deskami okna, ale jest go niewiele, oświetla tylko myszy w kątach. Nikłe, jasne wiązki mające swe źródło w tradycyjnym, świętym wręcz, Niewiadomogdzie ślizgały się miękko po sosnowych półkach, pieściły opasłe tomy, bibeloty zamierzchłych czasów i archaiczne kultury, które upchnięto tutaj, gdyż nikt nie potrzebuje ich we współczesnym świecie. Lustra porozwieszane za ladami odbijają zmęczone twarze tak niepodobne do swych właścicieli (magiczne?), a kasy fiskalne regulują rachunki. Całkiem po prawej stronie, wśród spróchniałych desek i starych obrazów opartych o wytapetowane ściany majaczyły schody ─ nikt nie mógł z nich skorzystać, bo prowadzą do mieszkania na pierwszym piętrze, czyli mieszkania właściciela. Z kranów zaś płynie krystaliczna prawda, ale coś zanieczyszczona nieszczerymi modlitwami ─ nikt dzisiaj nie zwraca na nią uwagi. Sklep był zaniedbany, opuszczony i przede wszystkim: zadłużony.
Ponadto od kilku tygodni coś nieprzyjemnie pachniało… może to spróchniałe, pokryte pleśnią deski? A może postępujący rozkład gryzoni w kątach magazynów? Przyczyn mogło być wiele, jednakże każda zbyt czasochłonna, by się jej lepiej przyjrzeć.
─ A to dziwne ─ powiedział na głos pan Gabriel, odwieszając płaszcz na haczyku i dając upust swemu zdziwieniu.
─ Dzień dobry ─ odezwał się młodzieniec o idealnie prostym nosie i ciągłym pyle osadzającym się na czerwonych wargach; czyścił z zapamiętaniem antyczną, sponiewieraną kurzem kolekcję skórzanych szpicrut. ─ Cóż dziwnego?
─ Zdaje się, że mamy kłopoty z utrzymaniem, panie Michale ─ odpowiedział nieco przybity, stając za kasą i od razu prawie kładąc się z nudów na klejącej się od brudu ladzie; podparł podbródek wyjątkowo pięknymi dłońmi, wyciosanymi niby z białego marmuru.
─ To wszak nie nowość! ─ Zaśmiał się trzeci z subiektów, wychodzący z magazynu uśmiechnięty wdzięcznie, ale nie do przyjaciół, raczej do Przestrzeni. W ramionach niósł ogromne pudło z zabawkami, a jego włosy miały barwę promieni słonecznych odbijających się od dorodnych łanów zboża.
─ Ale dziwota, mój drogi Rafale, kiedy wszak wszyscy obywatele znają ten sklep! ─ Pan Gabriel zmarszczył gładkie czoło, kreśląc w notesie kolejne, przybywające w zastraszającym tempie, rachunki. Klienci bardzo często brali towar na kredyt, jednakże nie śpieszno im było płacić za usługi. ─ Szkoda jedynie, iż wstępują od święta.
─ Co prawda to prawda ─ westchnął pan Michał, czyszcząc tym razem paznokcie.
─ Gdyby tylko właściciel zszedł na ziemię… ─ mruknęli do swych bród wszyscy na raz.

*

Właściciel był stary, tak więc miał słabą pamięć. Mieszkał nad sklepem, jednakże bardzo rzadko się w nim pojawiał, tłumacząc to nikłą znajomością podstaw przedsiębiorczości czy tam finansów… a może zarządzania? Jego sztandarowym powiedzonkiem było ─ złość piękności szkodzi, jak zwał tak zwał, a także słynne: ludzie mają wolną wolę, nie moja sprawa, co zrobią! Często machał sękatą, pożółko-niebieską ręką o długich, fioletowych paznokciach. Jego oczy były rozmazane grubą warstwą zaćmy, a dobrotliwy uśmiech i usta pełne miłosierdzia znikały gdzieś pod długą, srebrną brodą. Ponadto ─ przygarbiona sylwetka oraz chude nogi (wiecznie spacerował po mieszkaniu w tej samej, poplamionej koszuli nocnej ─ skandal!) sprawiały, iż wzbudzał wyłącznie litość.
W zasadzie ─ gdyby naprawdę mocno się zastanowić ─ subiekci byli raczej radzi jego nieobecności w sklepie. To dawało choć nikłą szansę spłaty długu przez klienta.
Bo stary właściciel najbardziej lubił „umarzać”.

*

─ Gdzie postawić pomniki?
─ Gdziekolwiek.
─ Co zrobić z tymi książeczkami?
─ Cokolwiek.
─ To po cóż zamawiać wciąż nowe towary?
─ Tak rozkazano.
W ten sposób mijały dnie, wszystkie takie same ─ każdy z osobna. Mijały one na nudzie, ciągłym zadłużaniu i gorącym pytaniu Przestrzeni: „dlaczego”, „po co?”. W zakamarkach porośniętych pajęczynami schodów czaiło się jeszcze: „jak długo?”. Starano wyobrażać sobie lata świetności, bogactwo formy i treści, a także materialne dochody ze sprzedaży ─ nic z tego, wciąż po głowach chodziły im opasłe, wstrętne pająki nędzy. A deski pod nogami już nie skrzypiały, gdyż nie miał po nich kto chodzić. No może od czasu do czasu wchodziła jakaś odziana na czarno niewiasta, ciągnąc swego nieprzychylnego małżonka za poły surduta, kupowała coś szybko i nim się obejrzeli, sklepik ogarniała trudna do opisania pustka. Jedna z tych, które wyżymają się na sercu, ale i też odznaczają ujemnie w budżecie.
(Za to sąsiednie kawiarnie cieszyły się niesamowitym powodzeniem! Bogactwo i nowość wypływały z okien wyrytych w czerwonej cegle.)
I ten zatęchły, ciężki zapach. Cóż to mogło być? Subiekci zachodzili w głowę, jednakże ich poszukiwania zawsze kończyły się bezradnym rozłożeniem ramion.
W końcu irytację bezsilnością zastąpił jawny gniew. Subiektów czoła pokryły głębokie bruzdy zmarszczonych brwi, a w błyszczących oczach zapłonął ogień chęci działania. Ich długie palce ─ rozcapierzone lub zaciśnięte w pięści zaróżowiły się od burzliwego przepływu krwi. Poczęły się pełne pasji chodzenia, odgrażania i czytania na głos strat i zysków (z czego te pierwsze zdecydowanie przeważały). Ich gniew był tym silniejszy, im wchodził klient, by tylko popatrzeć, by ukraść, by wziąć na kredyt. By ugryźć wyłącznie coś dla siebie, wzbogacić się i wyzyskać. By pogrążyć sklepik, choć przecież właściciel chciał tylko ich dobra, chciał być w porządku, iść im na rękę, a przede wszystkim pragnął dla nich wolności. Litował się nad pragnieniami ludzkimi.
No właśnie ─ gdzież te ogniste miecze?
(Leżały zawalone pudłami, obleczone w świetlisty kurz)
Ale zazwyczaj to pustka hulała między pułkami sklepiku, mając w pogardzie rozpaczliwe starania subiektów. Ich gniewne spojrzenia, a coraz częściej nawet słowa, które padały bezlitośnie z tych ─ zdawać by się mogło ─ czystych ust, przy niekontrolowanych gestach w stronę schodów na górę. W stronę właściciela tak po prawdzie, a że nie widzieli go ładny kawał czasu… ich irytacja rosła i rosła. Lekceważenie, a także lekkość w podchodzeniu do spraw sklepu tak klientów, jak samego dysponenta niezmiernie kłuła w oczy biednych pomagierów.
A duszący zapach rozkładu drażnił ich nozdrza, wykrzywiając groteskowo twarze.
─ Czy jest sens? ─ zapytał pewnego dnia (a każdy był identyczny) sam siebie pan Gabriel, odgarniając stos zwojów i siadając na bogato zdobionym tronie, który zamówiono… na specjalną okazję. ─ Czy jest sens w prowadzeniu tego interesu?
─ Czyżbyś myślał o wypowiedzeniu? ─ Pan Michał pochylony nad kasą fiskalną i wciskający z nudów byle jak guziki spojrzał na niego z przestrachem.
Pan Gabriel wzruszył ramionami, czym przykuł zainteresowanie trzeciego z subiektów.
─ Przecież wiesz, że to do tego jesteśmy stworzeni, to idealny zawód, nie możesz ot tak złożyć wypowiedzenia! ─ Zmrużył chmurnie jasne brwi.
─ Boli mnie, iż chcesz zostawić nas samych ─ dodał pan Michał miękko, by po chwili nieco gwałtowniej: ─ A może przyłączysz się do kawiarni obok!?
─ Nie jestem zdrajcą ─ odparł na to, spokojny jak zawsze, pan Gabriel.
─ Lecz dezerterem ─ dokończył pan Rafał, z intrygującym wyrazem twarzy spoglądając na „uświęcone”, okryte jakąś tajemnicą, schody na piętro.
─ Cóż za smród! ─ dodał opryskliwie pan Michał.
Ale dwóch pozostałych subiektów już odchodziło od swych stanowisk, obdarzając się nawzajem specyficznymi minami, porozumiewawczymi skinieniami głów oraz drażniącymi ciekawość gestami. Pan Michał jednak zaraz zrozumiał zamiar współpracowników. W końcu każdy z nich myślał w ten sam sposób od… dłuższego czasu.

*

Światło sączyło się na podłogę mieszkania na pierwszym piętrze, wlewało się przez wysokie parapety i odrobinkę ciemniało w walce z materiałem zielonej zasłonki. Było jakieś stare, jakieś spróchniałe ─ jakby z cząsteczkami czystego światła zatańczyć zapragnęły zielone cząsteczki zepsucia i archaizmu. Brzydota starych dziejów oblepiała proste, sosnowe meble, a kurz wirował zapamiętale i osiadał na cienkich pajęczynach snutych gdzieś po kątach. Włókna perskiego dywanu obrastały wilgotną pleśnią. Jedynie złota harfa, oparta o wytapetowaną ścianę, przykuwała na dłużej uwagę potencjalnego intruza; instrument zrobiono na specjalne zamówienie, a przyniosła go biała gołębica.
Po roztrzaskaniu delikatnych zamków w drzwiach, stanąć można na środku małego pokoiku. Były tam sosnowa szafka oraz różowa kanapa.
A przy kanapie trójka subiektów pochylała się i z kamiennymi twarzami żuła swe języki. Poczuwszy gorąco pod kołnierzami koszul, wszyscy spuścili oczy, milknąc z goryczy zaciskającej szczękę.
Rozkład postępował, wsiąkał w deski i poprzez sufit uderzał w nozdrza subiektów i ich klienteli. Nie było ognia, energii, rozpaczy ─ tylko sukcesywne psucie się niebieskawego ciała w poplamionej tłuszczem, białej koszuli nocnej. Nie wyglądało lirycznie, majestatycznie, patetycznie (a przecież tak powinno wyglądać), a raczej groteskowo. Leżało na kanapie z rozłożonymi rękoma (jakby ukrzyżowane!), z rozchylonymi wargami i całkowicie umarłą pracą serca. Cuchnący mózg wypływał nozdrzami, plamiąc białą niegdyś brodę, sklejając ją i tłocząc się do sinych ust. Nogi ofiary (bo nie uchodziło wątpliwości, iż to morderstwo!) były posiniaczone, skóra odchodziła płatami, sypiąc się na skrzypiące radośnie deski. Plamy na prześcieradle, w które owinięte było lodowato-gorące ciało, przypominały przy odpowiednim kącie padania promieni słonecznych malownicze kleksy artystów awangardowych (piękny światłocień pod mięsistym nosem), ogólnie tylko jedno przychodziło do głowy ─ absurd niczym dadaizm. Cisza raniła uszy, a smród nozdrza, a nawet usta, ukrywając się pod suchym językiem.
Subiekci popatrzyli po sobie zdezorientowani, bezradni, może też trochę otępiali, jednakże na pewno nie zdziwieni. Pan Gabriel ułożył ciało w odpowiedni sposób, tak aby oddać należyty hołd zmarłemu, po czym przykrył jego twarz naciągniętą aż po samo pomarszczone czoło koszulą nocną ─ i to pomogło, nieboszczyka nagle owionęła ta charakterystyczna cisza zadumy, wzruszenia oraz pachnącej kadzidłem świętości. Pan Michał zaś szybko rozproszył nad umarłym soczystą chmurę najintensywniejszych zapachów, jakie zdołał znaleźć w sklepie i udekorował biały całun kwiatami z doniczki… co oczywiście nie mogło pomóc.
Wzruszyli ramionami i opuścili mieszkanie na pierwszym piętrze (wszak długi same nie wpiszą się do księgi). Pan Rafał jeszcze tylko zmiótł wszystko pod dywan.

*

I gdy znów białe słońce ogrzeje dachy wąskich kamienic, zabarwi fasady budynków, a głośne pijaczki wrócą do domów. Kiedy mieszczaństwo wychynie na ulice, koty poczną prężyć się i wyciągać na śmietniskach ─ słodki dźwięk porannych dzwoneczków obudzi Warszawę na śniadanie. Zapach chrupiących rogalików oraz aromatycznej kawy rozejdzie się wraz z mową po całym rynku, po czym pierwszy dżentelmeński śmiech dogoni drobne uszka uroczych panienek. Wówczas uczniowie w podskokach będą dążyć do szkół ─ ich tornistry narobią ogromnego hałasu, uderzając rytmicznie o wątłe kręgosłupy. Tramwaj wreszcie zaryczy na skrzyżowaniu dróg.
A kiedy to wszystko się stanie ─ pan Gabriel niezmiennie uda się do pracy. Zignoruje tylko przykry zapach mający swe źródło na pierwszym piętrze kamienicy na -skiej.

Szósty dzień ósmego miesiąca będzie sądnym.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Autor Wiadomość
~res




Dołączył: 07 Sty 2009
Posty: 927
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 23:50, 05 Sie 2010    Temat postu:

Jakoś pusto, więc się wypowiem,

A- Pomysł (do dyspozycji 5 talentów dla obydwu stron)
B- Styl (do dyspozycji 5 talentów dla obydwu stron)
C- Realizacja tematu (do dyspozycji 1 talent dla obydwu stron)
D- Ogólne wrażenie (do dyspozycji 4 talenty dla obydwu stron)
W sumie 15

I TEKST

A 2,5
-oryginalny i zupełnie inny niż drugi

B 3,5
-styl zupełnie normalny i zwyczajny, ale przy tym lekki i przystępny, dzięki czemu szybko skończyło [mi] się czytać

C 0,5
-zrealizowany

D 2,5
-przeczytałam dosyć szybko, styl jest dobry, nie wybitny, ale dopracowany, być może rolę odgrywa tu też godzina, ale w porównaniu z drugim tekstem jedynka wydaje się być piórkiem, pomysł ciekawy, temat zrealizowany,

II TEKST
,
A 2,5
-wytłumaczenie, jak przy poprzednim

B 1,5
-jak dla mnie ciężki, zbyt obszerne opisy, w których idzie się pogubić, do tego tekst znacznie dłuższy od poprzedniego i brnie się ku końcowi mozolnie

C 0,5
-zrealizowany

D 1,5
-cięzko było mi sie skupic na przekazie przez te opisy i dosyć dziwną, specyficzną konstrukcję zdań, ale ogólnie pomysł dobry, a co najważniejsze na tyle przejżysty, że bez słowa Bóg/bóg doszło się do wniosku o co chodzi, razi mnie też długość, dlatego mniej punktów, niż przy tekście pierwszym, ale to tylko moja opinia

GRATULUJĘ OBU TEKSTÓW,

SUMA:

TEKST I - 9

TEKST II - 6

PS za ewentualne błędu przepraszam, ale godzina odgrywa tu znaczącą rolę


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Autor Wiadomość
Yumminae Rais
Moderator Wspomnień



Dołączył: 06 Sty 2009
Posty: 1079
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: miasto smoka
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 20:15, 07 Sie 2010    Temat postu:

Szósty dzień minął, lecz werdykt nie jest rozstrzygający. Zaczekajmy zatem do dnia czternastego miesiąca ósmego (coby nie rozstrzygać niczego w piątek trzynastego).

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Autor Wiadomość
Neja




Dołączył: 02 Mar 2009
Posty: 131
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 21:16, 07 Sie 2010    Temat postu:

Pomysł:
A - 2
B - 3

Niewielka przewaga tekstu B. W tekście A pomysł wydaje mi się bardziej dosłowny, tymczasem autorka drugiego opowiadania dodała do niego szczyptę niedomówienia i wszystko to ładnie skonstruowała.

Styl:
A - 1,5
B - 3,5

Ponownie więcej dla tekstu B. Podoba mi się jego poetycki charakter idealnie pasujący do tematu, porównania, plastyczny opis. Czytałam z prawdziwą przyjemnością.
W A znalazłam kilka błędów interpunkcyjnych i niejasne zdanie: "W końcu dotarli do wioski, do której zmierzali, odkąd w podróż." Coś tu wyraźnie nie gra. Jak to określiła moja przedmówczyni, styl "zupełnie normalny i zwyczajny". Według mnie nie może się równać z B.

Realizacja tematu:
A - 0,5
B - 0,5

Wiadomo.

Ogólne wrażenie:
A - 1
B - 3

Tekst B po prostu mnie ujął. Jak juz mówiłam, czytałam go z przyjemnością i z pewnością pozostanie mi w pamięci. Tekst A jest poprawny, ale nic poza tym.

Podsumowując:
A - 5
B - 10


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Autor Wiadomość
Furin




Dołączył: 29 Maj 2010
Posty: 214
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Jarosław
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 11:21, 12 Sie 2010    Temat postu:

Pomysł:
A - 2
B - 3

W tekście B nic nie jest dosłownie powiedziane, ładna konstrukcja, wszystkiego można się domyślić. Jest ogółem ciekawszy.

Styl:
A - 1
B - 4

Nie chcę nikogo obrażać, bo każdy ma swój styl, ale bardziej podobał mi się styl tekstu B. Lepiej się czyta po prostu. Poza tym w tekście A jest kilka błędów i to takich, że aż strach.

Realizacja tematu:
A - 0,5
B - 0,5

Zrealizowany

Ogólne wrażenie:
A - 1
B - 3

Tekst B jest bardziej pomysłowy, ciekawszy. Świetnie skonstruowany przez to taka ocena a nie inna.

Podsumowując:
A - 4,5
B - 10,5


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Autor Wiadomość
Ankeszu




Dołączył: 05 Sty 2009
Posty: 837
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Krakau
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 21:21, 12 Sie 2010    Temat postu:

Hmmm... Tekst A mi się nawet podobał. Jak już przebrnęłam przez pierwsze akapity. Już u schyłku, byłam nastawiona optymistycznie, a jeszcze ta Nauka... Choć parę błędów jest. "odkąd w podróż" - ? Za dużo zaimków. "I gdyby nie był jedynym bogiem[,] zacząłby...", i w paru miejscach jeszcze przecinki.
I to, że wszystko opiera się na dialogu. Mogłoby być więcej... ciszy. Tak, ciszy brakuje w tym tekście. Choć z drugiej strony, nie jest cisza częścią Nauki, więc może to dobrze?

Drugi tekst... Długie zdania nieco mnie zniechęciły na początku. L'Ely, was ist das, czyżby moje niedouczenie? Dziwny zapis zdania przy "Budzące się - (...)". Jej, styl jest... Ciekawy. Diametralnie różny od tekstu powyżej i po prawdzie też od tego, co zazwyczaj czytam. Pomysł jest niezły. Hm. Chwilę poprzetrawiam oba teksty, porównam, zestawię i...

Pomysł:
A: 1,5
B: 3,5
Ciekawszy, świeższy.

Styl:
A: 2
B: 3
Rany boskie, jak oceniać coś skrajnie różnie? Ech. W księgarni... Gdybym miała do wyboru książkę pisaną takim jak A, i drugą takim jak B stylem - nie wybrałabym chyba żadnej. Chociaż to jeszcze zależy od tematyki. Ale... No. Powiedzmy, że gdy już wpiłam się w rytm B, mniej rzeczy mi przeszkadzało.

Realizacja tematu:
A: 0,5
B: 0,5

Ogólne wrażenie:
A: 1,5
B: 2,5
Za pomysł, styl do takowego pasujący, za uśmieszki na twarzy. Zaś A... Bo jednak ciekawie jest wyobrażać sobie Naukę jako takie zawistne stworzonko ;)



Podsumowanie:
A: 5,5
B:9,5


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Autor Wiadomość
vagabond




Dołączył: 21 Sty 2009
Posty: 241
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 19:31, 13 Sie 2010    Temat postu:

pomysł.

tekst A.
nie zaprzeczę, że idea dialogu była ciekawa. była, to fakt. podobnie jak rozmowa z bogiem - interesujące. aczkolwiek samo "wymieranie bóstw" nie jest pomysłem nad wyraz świeżym, czy ożywczym: spotkałem się i z takim przypadkami w tym całym nowocześniejszym fantasy - "jakie to awangardowe".
tekst B.
o tak. koncepcja, na którą bym nie wpadł, trzeba przyznać. dla mnie jest po prostu zbyt kameralna. sytuacja jak zza okna kawiarni, bardzo intymna i płochliwa i przedstawiona z dużym wyczuciem, bez patosu. po prostu urocza. bardzo sentymentalne. kojarzy mi się z croissantami i zapachem kawy. to takie miękkie.

tekst A.: 2
tekst B.: 3

styl.

tekst A.
ujmę to tak, może i autorka ma potencjał, możliwe, że jest obyta z piórem, możliwe nawet, że pisać potrafi. dla mnie jednak cały ten styl, który mimo różnych udziwnień (zaimki m.in.) jest nad wyraz prosty, prostacki wręcz w swojej niewymyślnej konstrukcji. nie zachwyca. czytając to, czułem się, jakbym czytał książkę fantasy lub nowość z księgarskiej półki. to bez swojego charakteru jednak dość charakterystyczne - jest to styl gładki, który wychodzi z założenia, że dobrym stylem jest taki, którego się nie zauważa. nazwę to "łatwym przyswajaczem treści".
tekst B.
ach tak. słowa są miękkie i ustawione w bardzo konkretnym szyku. w stylu nie widać tego lęku, czy ograniczeń towarzyszącym w przyswajaniu stylu z tekstu A., który jakby był zbyt nieśmiały, żeby się okazać. tutaj znajdujemy rozkwitające pąki zdań, interesującą stylistykę, barwność języka i środków poetyckich. mam słabość do tych stylów, które można nazwać markowymi - to takie, które poszukują, eksperymentują, tworzą coś nowego. to zupełnie jak malarstwo - maluję się to, co się widzi (vide styl A.) lub to co się ma wewnątrz (vide styl B.). za jedyną słuszną sztukę uznaję tę wykwitającą z wnętrza.

tekst A.: 1
tekst B.: 4

realizacja tematu.

tekst A.: 0.5
tekst B.: 0.5

ogólne wrażenia.

tekst A.
zdenerwowało mnie ukazywanie tego modelu, który dziś jest tak modny. mianowicie - bezsensowny kult nauki, jakby to było coś godnego kultu. ponadto zachowanie samej nauki: niezaprzeczalnie wpisane w kanon dr house'a i jemu pokrewnych, i nie, nie chodzi mi tu o inspirowanie się postacią, raczej tę pewną lukę w świadomości ogółu (na przykładzie wspomnianego tworu) "house jest taki zgryźliwy", "taki inteligentny", "on to potrafi tak dogadać". zjeżył mnie przekaz tego tekstu, nauka, która podobnie jak house perswaduje swoją chamską bezczelnością w pokrowcu z najprostszej inteligencji.
ponadto - MINUS ZA CHOLERNE, NIEUMIEJĘTNE MORALIZOWANIE!
tekst B.
wspominałem już, że ma klimat bardzo specyficzny. kameralny, bardzo świetlisty. aż mętny. jak kawa, albo likier. niewątpliwie ożyły miłe wspomnienia z "lalką". o tak.

tekst A.: 0
tekst B.: 4

podsumowanie:

tekst A.: 3.5
tekst B.: 11.5


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez vagabond dnia Pią 19:34, 13 Sie 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Autor Wiadomość
Yumminae Rais
Moderator Wspomnień



Dołączył: 06 Sty 2009
Posty: 1079
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: miasto smoka
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 9:47, 15 Sie 2010    Temat postu:

Tekst A - 27,5,
tekst B - 47,5.
Niniejszym przychodzi mi obwieścić, że starcie wygrała lel!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Piórem Feniksa Strona Główna -> Spiżarnia karczemna Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group | | UNTOLD Style by ArthurStyle
Regulamin