|
|
|
|
Autor |
Wiadomość |
Euverris H'ané
Alabastrowy Moderator
Dołączył: 05 Sty 2009
Posty: 389
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 19:47, 10 Lip 2009 Temat postu: Na zapleczu wojny - Michalina vs Lena. |
|
|
Michalina vs Lena.
• Forma: proza
• Tematyka: "Na zapleczu wojny"
• Długość: minimum 1, maksimum 3 strony A4; Times New Roman 12
• Termin: 10 lipca 2009
• Wymogi specjalne: opis wojny z perspektywy czasu; powiązania bohatera z wojną bardziej psychiczne aniżeli fizyczne
Dla przypomnienia:
- Pomysł (do dyspozycji 5 talentów dla obydwu stron)
- Styl (do dyspozycji 5 talentów dla obydwu stron)
- Realizacja tematu (do dyspozycji 1 talent dla obydwu stron)
- Ogólne wrażenie (do dyspozycji 4 talenty dla obydwu stron)
Talenty muszą zostać przyznane, niezależnie od tego, czy, zdaniem Rozjemcy, twórca broni zasłużył, czy też nie.
Tekst A
- Nie! Nie sprzedam ziemi i basta! – Dziadek tupnął nogą, niczym małe dziecko chcąc podkreślić wagę swoich słów.
Zdawało się bowiem, że rodzina dziadka traktuje jego decyzję jak zwykłą zachciankę bezrozumnego dzieciaka. Wpatrywał się nieustępliwie w swoich wnuków, w wojowniczej pozie stojąc na środku pokoju. Dziadek, ten niepozorny, zasuszony, chudy staruszek w grubych, staromodnych okularach nigdy nie wykazywał tak silnej woli. Odznaczał się raczej uległym charakterem, o czym dwójka jego wnuków wiedziała doskonale. Tym bardziej dziwiła ich cała ta sytuacja.
Wnuczek, dwudziestopięcioletni Michał, magister ekonomii oraz wnuczka, dziewiętnastoletnia Zosia, od niedawna studentka psychologii wpadli przecież na tak doskonały pomysł. Trzy hektary nieużytków pod lasem za Małachowicami były doskonałą lokatą kapitału, ale był już najwyższy czas, by się ich pozbyć. Zwłaszcza, że znalazł się kupiec, który zamierzał właśnie tam wybudować bloki mieszkalne dla pracowników pobliskich zakładów przemysłowych. Jak inaczej niezbyt bogata rodzina z rolniczych okolic miałaby sobie pozwolić na utrzymanie córki na studiach w stolicy?
Ziemia jednak była w rękach dziadka od ponad pół wieku. Powinni się byli w zasadzie spodziewać, że senior rodu stanowczo zaprotestuje przeciwko sprzedaży nieużytków.
Sentymentalizm musi przychodzić z wiekiem, pomyślał melancholijnie Michał.
- Dziadku. – Podejrzewał, że próba przemówienia mu do rozsądku spełznie na niczym, ale przecież musiał spróbować. – Proszę, niech się dziadek zastanowi. Zosia musi mieć wykształcenie. Już po pierwszym semestrze jej studiów mamy długi. Sprzedaż ziemi to wszystko załatwi, dziadek musi to zrozumieć.
- Rozumiem. – Dziadek kiwnął głową. – I ty musisz coś zrozumieć, mój synu. Tej ziemi nie udało się zabrać mojej matce nawet komuchom po wojnie. Tym bardziej nie pozwolę, żeby zrobił to mój własny wnuk.
Zosia miała łzy w oczach. Michał bezsilnie zacisnął dłonie w pięści.
- Więc jak, dziadka zdaniem, mamy zapłacić za utrzymanie Zosi w Warszawie?
- Nie wiem. To ty jesteś ekonomem, mój drogi. Wymyśl coś.
***
sześćdziesiąt lat wcześniej
Dziesięcioletni wyrostek przemykał niepostrzeżenie lasem, aż dotarł do ściany starej, pokrytej mchem szopy. W lecie zazwyczaj nocowali w niej drwale, ale chłopiec wiedział, że teraz szopa stoi pusta. Podciągnął się na rękach i zwinnie wskoczył do środka przez nisko umieszczone okienko.
Wrzesień tego roku był chłodny i ponury. W cienkich spodniach i wytartej koszuli malca szybko dosięgnął ziąb. Jednak nie tylko z tego powodu chłopiec trząsł się, kiedy w końcu dopadł dziury między deskami i spojrzał przez nie na zewnątrz. Tak naprawdę wcale nie czuł zimna. Zostało ono wyparte przez strach i fascynację.
Strzały dobiegały z niedaleka. Chłopiec był na tyle blisko, by słyszeć krzyki i jęki rannych. Drżał na całym ciele, wyobrażając sobie ludzi w mundurach, z karabinami, strzelających do siebie gdzieś w tym samym lesie lub na otaczających go polach. Równocześnie chciał to zobaczyć i bał się tego. Przypominał sobie zapłakaną twarz matki, kiedy zaklinała go, by nie wychodził z domu. Wiedział, że matka bała się, bo ojciec walczył tam, w trzecim batalionie. I nie chciała bać się też o syna. Ale on musiał, to było silniejsze od niego, nie potrafił bezczynnie siedzieć w domu i zasłaniać dłońmi uszy, jak robiła to matka za każdym razem, gdy z oddali dobiegał ją odgłos wystrzału. Nie mógł się modlić, by wszystko było dobrze, nie potrafił siedzieć w miejscu i martwić się o przyszłość. Miał dziesięć lat. Chciał zobaczyć bitwę.
Teraz jednak, gdy był już tak blisko, przeżywał chwile zwątpienia. Zwyczajnie się bał. Nie potrafił zmusić drżących nóg do dalszego marszu. W ręce ściskał kieszonkowy zegarek, należący do ojca. Dostał go, gdy ojciec wyjeżdżał, na pamiątkę, jakby nigdy już miał nie wrócić. Chłopiec rozumiał to instynktownie, podświadomie, chociaż nie do końca zdawał sobie sprawę, skąd brało się to mdląco-ssące uczucie gdzieś w dole żołądka.
Zerknął znowu przez szparę między deskami, ale nie zobaczył nic oprócz leśnego poszycia. Strzały zaczynały powoli milknąć. Bitwa oddalała się.
Chłopiec nawet nie zauważył, kiedy po policzkach spłynęły mu dwie wielkie łzy.
***
współcześnie
Michał siedział przy stole w salonie, udając, że nie zauważa pytającego spojrzenia siostry. W końcu, kiedy stało się ono nie do wytrzymania, westchnął niecierpliwie i niechętnie na nią spojrzał.
- Nie wiem, co robić – powtórzył po raz kolejny, dziwiąc się, że Zosia ma jeszcze jakieś złudzenia co do jego umiejętności wytwarzania pieniędzy z niczego. – Nie wiem, jak przekonać dziadka, że musimy sprzedać tę ziemię.
Zosia zawsze była mądrą dziewczyną. Po chwili zastanowienia usiadła na krześle naprzeciwko brata i położywszy ręce na blacie, odparła powoli:
- Myślisz, że chodzi tylko o sentymentalizm? Że tylko dlatego dziadek nie chce pozbyć się tej ziemi? To takie do niego niepodobne – dodała pospiesznie, widząc, że brat chce jej przerwać. – Dziadek zawsze twardo stąpał po ziemi. Przecież zgodziłby się, gdyby w tym tkwił problem. Zależy mu na moim wykształceniu tak samo, jak tobie.
Michał spojrzał na siostrę z nagłym zainteresowaniem.
- Myślisz, że może być w tym coś więcej? Ale przecież na tej ziemi nic nie ma. To same nieużytki.
- Może więc warto go zapytać – zaproponowała Zosia, wstając od stołu.
Brat kiwnął głową, po czym podążył za nią do pokoju dziadka.
***
sześćdziesiąt lat wcześniej
Dziesięcioletni chłopiec, ukrywający się w szopie w lesie, także następnego dnia wymknął się z domu, chociaż matka, tym razem już cała we łzach, prosiła go, by został. Zbyt dobrze wiedział, co się stało. Długo podsłuchiwał pod drzwiami sypialni matki, gdy cała jego rodzina rozmawiała o śmierci ojca. W pamięci ciągle miał krzyki i wystrzały, których słuchał poprzedniego dnia. Miał zostać sam w domu, co nie zdarzyło się nigdy wcześniej; nawet dla niego było to niecodzienne wydarzenie. W innej sytuacji byłby bardzo zadowolony, ale przecież nie w chwili, gdy ciągle dręczyły go wspomnienia poprzedniego dnia i świadomość, że jego ojciec zginął od kul wrogów.
Chłopiec miał tylko dziesięć lat. Nie ze wszystkiego zdawał sobie sprawę. Wiedział jednak, że musi pobiec do miejsca, gdzie poprzedniego dnia rozegrała się bitwa. Nie musiał szukać długo. Zbyt wielu mieszkańców jego miasteczka dążyło w tamtą stronę. Chłopiec szybko zorientował się, że bitwa rozegrała się częściowo na ziemi należącej do jego ojca. Wybrał więc odpowiednią drogę, wiodącą skrajem lasu, by nikt przypadkiem go nie dostrzegł i niezauważony dotarł na miejsce.
Drżał cały, wpatrując się w krzątających się na polu ludzi. Nie mógł nie zauważyć ciał, bezwładnie leżących na ziemi. Martwi żołnierze polskiego trzeciego batalionu, wśród których chłopiec nadaremnie wypatrywał znajomej twarzy ojca. Mundury pobrudzone krwią, szkliste oczy niewidzącym wzrokiem wpatrujące się w niebo. Chłopiec pragnął zasłonić twarz dłońmi i więcej tego nie oglądać, a równocześnie nie potrafił tego zrobić.
Dorośli wykopali grób na ziemi jego ojca. Zbiorową, anonimową mogiłę dla poległych. Malec przyglądał się, jak poszczególne ciała znikały w grobie, lecz nie zauważył wśród nich ciała ojca. Nie odszedł także wtedy, gdy grób został zasypany, a ktoś ustawił na górze nieco koślawy, wykonany z dwóch skrzyżowanych, brzozowych gałęzi krzyż. Mieszkańcy Małachowic oddali cześć poległym. Przynajmniej tyle mogli zrobić.
Chłopiec powoli zaczął wycofywać się w stronę domu. W ręce wciąż ściskał kieszonkowy zegarek ojca.
Tym razem nie pozwolił już sobie na łzy.
***
współcześnie
- Nie wiedzieliśmy, dziadku.
Zosia dotknęła ramienia staruszka trochę niepewnie, jakby na próbę. Na nieużytkach dziadka pod lasem wciąż wznosił się ten sam brzozowy krzyż, choć wyraźnie już postarzały. Pomarszczony, niski człowieczek w okularach przyglądał mu się w zamyśleniu, a w jego oczach widać było smutek. W dłoni staruszka nagle znalazł się stary zegarek na łańcuszku.
- W trzydziestym dziewiątym zginęło tutaj sporo naszych – odezwał się, nie oglądając się na stojących z tyłu wnuków. – Część trzeciego batalionu sześćdziesiątego ósmego pułku piechoty wielkopolskiej. Pamiętam, że był to chyba jedenasty września. Miałem wtedy dziesięć lat i niewiele z tego rozumiałem. Nasi bronili się dzielnie. Mieszkańcy Małachowic wykopali zbiorowy grób dla poległych, właśnie tutaj. – Dopiero po tych słowach obejrzał się na wnuków. – Sami chyba rozumiecie, że nie mogę sprzedać tej ziemi. Nie mogę pozwolić, żeby zbudowano tutaj jakieś… blokowisko! Tutaj spoczywa także wasz pradziadek.
- Jak to się stało, że nigdy o tym nie słyszeliśmy? – zapytał Michał z niedowierzaniem. Dziadek wzruszył ramionami.
- Po wojnie o tym nie mówiono, a gdy komuna upadła… niewielu zostało ludzi, którzy to pamiętają – wyjaśnił. – Miejsca innych bitew są starannie zaznaczone, poległym stawia się pomniki… tutaj zginęło zaledwie kilkadziesiąt osób. Jak widać, nikt się tym nie przejął. Ale ja nie chcę, żeby o tym zapomniano.
- Nie zapomnimy – obiecała Zosia, obejmując staruszka ramieniem. – Słyszysz, dziadku? Nie zapomnimy. Nie sprzedawaj ziemi. Znajdę w Warszawie pracę, jakoś sobie poradzimy z opłaceniem moich studiów. W inny sposób.
Michał poparł siostrę stanowczym kiwnięciem głowy. Dziadek spojrzał na nich ze wzruszeniem. Wiedział, że może im zaufać. Wiedział, że nie zapomną.
Tak jak i on nie mógł zapomnieć, tak jak i on przypominał sobie za każdym razem, gdy ściskał w ręce zegarek ojca.
Tekst B
„Szukając siebie”
Straszne. Ściana pełna wijących się włosów, martwych choć wciąż ż y w y c h. Powietrze jest przesycone ich zapachem, zapachem rozkładających się komórek. Duszę się nim. Jest ciężkie. Smakuje rdzą i k r w i ą. Zaschniętą, zlepioną, która wciąż tkwi na ścianach, zastygnięta w wiecznym bezruchu. Marny symbol c z ł o w i e c z e ń s t w a. A pomyśleć, że to mogła być moja ofiara, moja krew! Ale nie, mam ją tu. Płynie tymi żyłami pod moją skórą. Widzę, jak p u l s u j e na nadgarstku.
Spuszczam wzrok na podłogę. Nie chcę oglądać kolejnych ścian. Pamiętam je. Każdy ś l a d zaschniętej k r w i, każdy z ł a m a n y na niej paznokieć, każdą rysę – dowód na istnienie tych ludzi. Dowód, że w ich ż y ł a c h płynęła krew, że czuli, że o d d y c h a l i tym skażonym powietrzem, że p o ł y k a l i je zachłannie i s i e b i e nawzajem.
Tak, w i d z ę to wszystko. Widzę te wyciągnięte ręce, widzę te twarze. Skurczone, zmarszczone, wyschnięte z p u s t y m i o c z o d o ł a m i. Z zębami na wierzchu. Patrzę, ale nie chcę ich widzieć. Chcę je schować za zasłoną z ś l e p o t y, wpojoną mi przez moją matkę. Chciałbym złapać za skraj jej płaszcza i okryć się nim na powrót, ale nie mogę. Bo w płaszczu ktoś zrobił d z i u r y n a o c z y. Już nie mogę nie widzieć, n i e p a m i ę t a ć. Sumienie przeraźliwie krzyczy, nie pozwalając zapomnieć. Dlatego tu jestem. By p a m i ę t a ć.
* * *
Moja matka była Francuzką. To ojciec nosił w sobie żydowską krew i rzucił cień na jej szlachetne drzewo genealogiczne. Kiedy wybuchła wojna, po prostu uciekła. Wzięła mnie za rękę, spakowała walizki i wsadziła do pociągu.
- Nie jesteś Żydem, Juan. Jesteś Francuzem i popierasz nazistów – powtarzała gorączkowym szeptem przez całą drogę do Paryża. – A Twoje nazwisko brzmi François, pamiętaj.
Wtedy jeszcze tego nie rozumiałem. Kiwałem gorliwie głową, nie bardzo wiedząc, że właśnie zupełnie zmieniam swoje życie. Na takie, jakie być nie powinno. Zafałszowana egzystencja jagnięcia w stadzie lwów. Tym właśnie byłem. Barankiem ze sztuczną grzywą. Zamiast dusić się cudzą zropiałą krwią, wdychałem woń świeżo skoszonej trawy, zamiast metalicznego posmaku prochu w ustach, czułem słodycz jagód. Nie stałem w ciemności, wydzierając z płuc ostatnie tchnienia, z metalową lufą przy twarzy, wyprany z emocji.
Wraz z matką zamieszkałem u jej siostry, Elodie. Ciotka miała dwójkę dzieci w moim wieku, dzięki czemu szybko się tam zadomowiłem. Zupełnie zapomniałem o przeszłości. Dorastałem we Francji, oglądałem okrucieństwa wojny zza francuskich zasłon, uczęszczałem do francuskich zafałszowanych szkół, kłaniałem się przed hitlerowcami na francuskich ulicach – czułem się Francuzem. Dodatkowo matka, żyjąc w ciągłym przestrachu, wpoiła mi nienawiść do judaizmu i wszystkiego, co żydowskie. Stałem się więc swoim własnym cieniem, iluzją, którą można dotknąć, której można posłuchać, ale która jednak nie istnieje. A mimo to egzystowałem. Na francuskich uczelniach, teatrach, kinach, filharmoniach. Ludzie myśleli, że mnie znają, ja sam tak myślałem.
Tak łatwo da się zakryć oczy fałszem.
Matka była ze mnie dumna. Skończyłem renomowaną szkołę w Paryżu, gdzie też poznałem Chloe, której się oświadczyłem. Była taka, jaką matka dla mnie sobie wymarzyła.
W międzyczasie jednak opadł dym i kurz zawieruchy wojennej, zburzony mur berliński zaczął istnień tylko na kartach historii, hitlerowcy odpowiadali za swoje winy przed sądem, świat znów nabrał kolorów. Właśnie wtedy dowiedziałem się, że wszystko, w co wierzyłem było kłamstwem, pięknym kłamstwem. Oszukano mnie w słodki sposób. Ale uwierzenie w to było dla mnie za trudne. Wolałem dalej wyznawać ideę mojej matki. Bo tak było prościej.
Za bardzo ceniłem swoje łzy.
Zapomniałem i nie chciałem, by mi przypominano.
Ożeniłem się więc z Chloe i razem z nią wyjechałam do Montrichard, niewielkiego miasteczka na północny-zachód od Paryża. Znalazłem pracę w tutejszym szpitalu, gdzie akurat poszukiwali lekarza dyżurnego. Pewnej nocy przywieźli kobietę, której pociąg wykoleił się niedaleko miasteczka. Po opatrzeniu najcięższych ran nie dawałem jej więcej jak trzy dni, ona jednak uparcie mamrotała, czy to na jawie, czy we śnie, że „musi tam dojechać”. Zaciekawiła mnie tym. Trzeciego dnia, gdy gorączka nieco spadła, odzyskała pełną świadomość.
- Gdzie jestem? – wychrypiała, mierząc mnie uważnym wzrokiem.
- W szpitalu, w Montrichard. Pani pociąg wypadł z torów.
- Jak długo tu jestem? – zadała kolejne pytanie.
- Trzy dni.
Przymknęła powieki, po czym odezwała się:
- Przeżyję?
Nie patrzyła na mnie, a mimo to, nie potrafiłem skłamać.
- Prawdopodobnie… nie.
Nie poruszyła się. Przyjęła to z takim spokojem, jakby się tego spodziewała.
- Gdybym umarła, proszę coś dla mnie zrobić. Proszę odszukać… Janusza Hertszteina. W czasie wojny był więziony w Oświęcimiu… Ja… muszę… obiecałam… - Westchnęła. Z trudem oddychała. – Proszę… to dla…mnie…zrobić… - poprosiła, po czym znowu straciła świadomość. Już jej nie odzyskała. Zmarła tej samej nocy.
Właściwie, na początku, nie miałem najmniejszego zamiaru spełniać prośby zmarłej. W końcu niczego jej nie obiecywałem. Dopiero kilka miesięcy po tym wydarzeniu, gdy na święta przyjechałem odwiedzić matkę, a ona zaczęła opowiadać mi opowieści z czasów przed wojną, których słuchać tak bardzo lubiłem, przez przypadek wymsknęło jej się żydowskie nazwisko Hertsztein. Zainteresowało mnie to. Zacząłem dociekać kim owy człowiek był dla matki, skąd go znała. Nie chciała mówić. Postanowiłem więc szukać czegoś na własną rękę. Oczywiście pierwszym odwiedzonym przeze mnie miejscem był Oświęcim. Straszne to było miejsce. Napawało mnie lękiem i sprawiało, że dostawałem dreszczy. Nie wiedziałem dlaczego, ale to wszystko działało na mnie całkiem inaczej niż na innych zwiedzających.
Nazwisko Hertsztein widniało na tablicy z więźniami. Dowiedziałem się, że Janusz zmarł w obozie. Zacząłem szukać głębiej. Gdzie mieszkał? Miał rodzinę? Gdzie pracował? Czułem, że ta sprawa dotyczy mnie bardziej niż mi się na początku wydawało. W końcu znalazłem. Mały domek w Iganiach. Z wielkim strychem przesiąkniętym zapachem przeszłości. I drewniane skrzynie z zakurzonymi fotografiami. Otworzyłem pierwszy album i jakie było moje zaskoczenie, gdy na zdjęciu dojrzałem moją matkę, kilka lat młodszą, ale byłem pewny, że to ona. A obok niej siedział mały chłopiec, obok którego kucał mężczyzna – niewątpliwie Janusz Hertsztein. I wszystko wróciło. Z wielkim oknem na strychu. Każde wspomnienie mojego wczesnego dzieciństwa przykryte kurzem i mgłą, odżyło we mnie. Przelatywało przed moimi oczyma jak dawno zapomniany film. Coraz wyraźniej. A przeszłości pomieszała się z teraźniejszością. Gdzie jestem? Kim właśnie jestem? Żydowskim dzieckiem czy francuskim lekarzem? Który z nich był prawdziwy? Kogo miałem twarz? I ręce – skalone niewiedzą? Świadomie? Oszukano mnie, sam się oszukiwałem. Nie chciałem pamiętać, choć powinienem.
A przeszłość stała się przyszłością, by więcej nie wiał wiatr. Bym mógł patrzeć na swoje sumienie. Bym nie chował rąk, słyszał uszami i patrzył oczami. Własnymi.
Żegnaj, Juanie Françoisie.
Do dwudziestego czwartego lipca.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
Autor |
Wiadomość |
vagabond
Dołączył: 21 Sty 2009
Posty: 241
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 19:48, 11 Lip 2009 Temat postu: |
|
|
oba teksty były... hmm... nijakie, - co tu kryć - nudnawe, żaden mnie nie zachwycił. za sentymentalne, za blade, ech... przeminęły bez echa, a szkoda, bo temat był naprawdę ciekawy. uznam go za: niewykorzystany.
pomysł:
tekst A - 1
cóż, jakiś był, ale... dokładnie o tym pomyślałem, czytając temat. historyjka opowiadana przez babcię albo dziadka z czasów wojny. nuuuda. na dodatek dość naiwne. niby dziadek nie taki sentymentalny, spodziewałem się jakiegoś prawdziwego BUM na końcu, a tu niestety nie wyszło. przewidywalne. a dwa, ta bitwa, opisywałaś ją co prawda z odległości, ale! zabrakło mi huku wystrzałów artyleryjskich, czołgów w oddali, wybuchów, może jakiegoś samolotu... no cóż, to już II wojna światowa, żołnierze nie strzelali do siebie z okopów, stosowana była taktyka Blitzkriegu... mało dramatyczny opis, w ogóle mnie nie dotknął. i śmierć ojca też przeminęła bez echa. nie umiesz grać na uczuciach. brakło mi emocji.
tekst B - 4
zdecydowanie lepszy pomysł, mniej hmm na wierzchu był. ciekawszy, cóż. po prostu. aczkolwiek wg mnie za bardzo sentymentalny i za mało pociągnięty, po prostu za szybko się to stało, żadnych przemyśleń, żadnej ładnie nakreślonej przemiany. nie dałbym 4 pkt gdybym nie musiał.
styl:
tekst A - 2
dość wypracowany, ale... nudny, bez uczucia. piszesz bez serca.
tekst B - 3
zdecydowanie bardziej do mnie trafił, aczkolwiek niektóre sformułowania pachnące na kilometr patosem raczej mnie rozśmieszyły. a pierwsza część z porozstrzeliwanym tekstem - odniosłem wrażenie, że rozstrzeliłaś nie to słowo, o które chodziło i wynik grania na emocjach... no cóż, spełzł na marnym.
Cytat: | I ręce – skalone niewiedzą? Świadomie? Oszukano mnie, sam się oszukiwałem. Nie chciałem pamiętać, choć powinienem.
A przeszłość stała się przyszłością, by więcej nie wiał wiatr. Bym mógł patrzeć na swoje sumienie. Bym nie chował rąk, słyszał uszami i patrzył oczami. Własnymi. |
to doprowadziło mnie do niekontrolowanego wybuchu śmiechu. ale... widzę jakiś tam potencjał.
realizacja tematu:
tekst A - 0,5
bez zarzutu, aż za bardzo bez zarzutu - cały motyw pierwszy przyszedł mi na myśl, a tak chyba nie powinno być.
tekst B - 0,5
zrealizowano.
ogólne wrażenia:
tekst A - 1
jakieś były, raczej nijakie (a to niezbyt dobrze), ale jednak zawsze jakieś. no cóż, nuda, oklepanie, brak oryginalności, brak ciekawego rozwinięcia, spodziewałem się więcej, niż dostałem - mój błąd. styl raczej za chłodny i zbyt grzeczny, o tak.
tekst B - 3 pkt
na tle drugiego tekstu: zdecydowanie lepsze! ale nigdy nie dałbym tylu punktów, gdyby tekst A był hmm mniej oczywisty. kiepsko pociągnięty wątek, brakło mi magicznych gwiazdek, które poodhaczałyby kolejne fragmenty tekstu... czytało się jednym tchem, a tak chyba nie powinno być, powinien być czas na "przetrawienie". granie na emocjach: jakieś, ale... cóż gdzieniegdzie zalatywało tandetą jak z taniego wyciskacza łez.
podsumowanie:
tekst A - 4,5 (cienko)
tekst B - 10,5
amen.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez vagabond dnia Sob 19:49, 11 Lip 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Autor |
Wiadomość |
Marit
Dołączył: 18 Kwi 2009
Posty: 64
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 22:05, 25 Lip 2009 Temat postu: |
|
|
POMYSŁ
tekst A: 3
tekst B: 2
Jakoś kwestia żydowska w II wojnie wydaje mi się bardziej...oklepana, o ile w tej sferze może być o tym mowa, grunt, że więcej się o niej mówi, chociaż ucieczka od własnej tożsamości jest całkiem niezła. Tekst A nieco sentymentalny, ale jakoś bardziej mi się spodobał.
STYL
tekst A: 2.5
tekst B: 2.5
Zupełnie w tekście B rozwalił mnie rozstrzelony tekst. Nieco śmiesznie wyglądał, chociaż trzeba przyznać, że pomysł na położenie nacisku na dane słowo jest niezły. W obu dopatrzyłam się kilku błędów, oba czytało się nieźle, chociaż bez rewelacji. Po prostu przyjemnie.
REALIZACJA TEMATU
tekst A: 0,5
tekst B: 0,5
zrealizowano.
OGÓLNE WRAŻENIA
tekst A: 2
tekst B: 2
Tak w gruncie rzeczy, to nie mam zdania. Oba mi się podobały i po przeczytaniu drugiego nie miałam "skaczącej" po głowie myśli: O, to ten, ten tekst mi się podobał! Są raczej na takim samym poziomie.
RAZEM
Tekst A: 8
Tekst B: 7
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Autor |
Wiadomość |
Ankeszu
Dołączył: 05 Sty 2009
Posty: 837
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Krakau Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 12:19, 03 Sie 2009 Temat postu: |
|
|
Tekst A mi się podobał, naprawdę. Drugi przeleciałam jakoś tak... bez emocji. Za suchy styl, nie wciągający (jak dla mnie)... No i tematyka...
Pomysł:
A: 3
B: 2
Styl:
A: 3
B: 2
Temat
A: 0,5
B:0,5
Ogólne wrażenia:
A: 3
B:1
W sumie podobało mi się, że w obu tekstach uniknięto raczej typowej dla wojny scenerii. Wszystko było konkretniejsze... W psychice, na bok, tak jak chciał temat. Tekst A bardziej do mnie przemówił. Drugi... No cóż, mimo wszystko ciężko jest nam, współczesnym, pisać o czymś, o czym nie mamy bladego pojęcia, jak bardzo musiało rzutować na psychice ludzi z danej epoki. Dlatego też pomieszanie współczesności z dawnym wydaje mi się lepszym pomysłem.
Choć i tak mogło być lepiej. (to zdanie natchnęło mnie do czegoś, hihi...)
Podsumowując,
A - 9,5
B - 5,5
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Autor |
Wiadomość |
Euverris H'ané
Alabastrowy Moderator
Dołączył: 05 Sty 2009
Posty: 389
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 20:51, 04 Sie 2009 Temat postu: |
|
|
To wcale nie jest opóźnienie, to tylko tak wygląda.
Tekst A punktów ma 22.
Tekst B punktów ma 23.
A zatem wygrała Michalina.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group | | UNTOLD Style by ArthurStyle
|
|
|
|
|
|