Piórem Feniksa
forum stowarzyszenia młodych pisarzy
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja   ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 


Zaczaruj mnie a odkryję prawdę

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Piórem Feniksa Strona Główna -> Obyczajowe
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat

Autor Wiadomość
mona75krol




Dołączył: 12 Sie 2015
Posty: 1
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 20:06, 12 Sie 2015    Temat postu: Zaczaruj mnie a odkryję prawdę

Historia ta wydarzyla sie pod koniec lat piecdziesiatych w fikcyjnym miescie na zachodnim wybrzezu Europy.

Historia ta wydarzyła się pod koniec lat pięćdziesiątych. W jednym z nadmorskich miast europejskich, wybudowanym na dwóch stokach wzgórz, których dolina tworzyła ujście rzeki. Uroczo położone, stare w historii i architekturze znane było z produkcji dobrego wina, a dla okolicznych, z paru nocnych klubów i zabaw do późnych godzin nocnych.
Pomimo obecności tych kilku lokali, które odwiedzali raczej bardziej wtajemniczeni mieszkańcy, życie towarzyskie i jego obyczaje wyglądały wtedy zupełnie inaczej niż dzisiaj. Dominowało przywiązanie do tradycji i starych form. Wzorce postępowania były sztywne, umacniane wartościami takimi jak religia, państwo, rodzina, hierarchia i autorytet.
Szczególnie ważna była wówczas właśnie rodzina. Mąż zarabiał na życie, a żona zajmowała się przede wszystkim wychowaniem dzieci. Musiała być wierna, oddana rodzinie i małżonkowi, sumienna w wykonywaniu obowiązków domowych jak i tych sypialnianych.
Od młodych dziewcząt z kolei oczekiwano przedmałżeńskiej czystości, nie było jeszcze tabletek antykoncepcyjnych, a edukacja seksualna była czymś nieznanym.
Głównym źródłem tego, co dzieje się na świecie były gazety, a historii - biblioteki i starsi, których traktowano z respektem.
Niestety wszęlką informację przenikała cenzura, a wolność słowa była ograniczona.Tematy dotyczące, na przykład problemów orientacji seksualnej były tabu, homoseksualizm karalny. Homoseksualiści ukrywali się w małżeństwach. Pornografia była oczywiście zakazana.
Mówiono wowczas, że ludzie byli zepsuci szybko rozwijającą się technologią,a w jej efekcie konsumpcjonizmem. Pomimo tego samochody posiadali tylko zamożni albo elita polityczna.Telewizja nie była powszechna a telefony były w domach rzadkością.
I tak też wyglądało życie bohaterow tej opowieści, obwarowane nakazami i zakazami tych konserwatywnych czasów. Byli jeszcze młodzi i mało kto z nich potrafił albo miał odwagę sprzeciwić się tym ogólnie przyjętym normom uporządkowanego świata dorosłych.


***********************************************************
ROZDZIAŁ PIERWSZY

Ana chwyciła ze stołu plik recept. Rozłożyła je na blacie niczym wróżka karty. Spojrzała pobieznie na każdą z nich. Dzisiaj przepowiadały same maści, dużo maści. Szybko podjęła fachową decyzję co do kolejnosci ich wykonania, potrzebnych składników i narzędzi. Na stole zaraz znalazły się dwa porcelanowe mozdzierze wraz z pistlami do kompletu oraz parę białych arkuszy papieru do odważania na nich substancji recepturowych.
Ana upewniła się także, że ma do dyspozycji odpowiednie odważniki do wagi szalkowej. Nie chciała znaleźć się w sytuacji desperackiego poszukiwania brakujących ciężarkow. Założyła fartuch i zatarła ręce niczym czarownica gotowa do pracy. Przebiegła oczami po kartce papieru z ledwo czytelnymi hieroglifami lekarza. Sztukę ich odszyfrowywania dawno już opanowała. Praktyka czyni mistrza. Uśmiechnęła się z duma. Na głos zaczęła powoli czytać pierwszą receptę:
Rp.

Acidi salicylici 2,0
Vaselini flavi ad 50,0

M.f. ung.
D.S. Zewnętrznie
Prosta - pójdzie jej szybko - pomyślała. Zajrzała do zeszytu recepturowego w poszukiwaniu przepisu wykonania. O, jest, znalazła. Ale zaraz. Nic nie jest wspomniane jak dodać kwas salicylowy. Jak to z tym było ? Any pierwsza poprzeczka nigdy nie zniechęcała, a wręcz działała inspirująco. Po głowie zaczęły jej chodzić słowa:

Recipe znaczy - weź
Ale tyle co chcesz?
Ile jest podane?
Masz tu napisane
Kwas salicylowy
Proszek kryształowy
Dwa malutkie gramy
Z czym go wymieszamy?
Ana nie pamieta
Ale jest zawzięta
Ojca zapyta ....i....
Zagadka odkryta
Żółta wazelina
Krzykiem przypomina
Dodaj mnie powoli
Bo inaczej maść spitolisz

Misce fiat unguentum
Abrakadabrentum

Tak, Ana lubiła i potrafiła tworzyć rymowanki na poczekaniu. Umilała sobie nimi życie. Nie zawsze jednak pomagały rozwiązać jej problemy, a niektórych domowników wręcz irytowały. Tu miała na myśli oczywiście Ewkę, swoją przybraną siostrę. Tak ją nazywała chyba jedynie z racji, że spędziła z nią i jej ojcem ostatnich dziesięć lat, bo tak naprawdę poza tym nie miała z nimi nic wspólnego. Ewa nigdy im o sobie ani swojej przeszłości nie opowiadała. I nie wiedzieć czemu nikt jej nawet o nią nie pytał. Dlatego też w rozwiązaniu swojego dylematu wolała zasięgnąć porady ojca. Zarzuciła więc na chwilę recepturę i poszła do części sklepowej apteki, gdzie zastała ojca kończącego obsługiwac jedną z ich sąsiadek. Odczekała chwilę. Ojciec odwrócil głowę i utkwił w Anie spojrzenie czarnych jak węgiel oczu.
- Co takiego, Ana.
- Tato…..Eeee. Nie pamiętam jak się dodawało kwas salicylowy do maści. Czy mogłby tata mi pomóc? Czy rozpuszcza się go w czymś najpierw?
Ojciec pochylił nieco glowę na bok i zmarszczył brwi.
- Nie pamiętasz, czy nie wiesz, Ana? Na pewno jest napisane. Przeczytaj dobrze, zanim zaczniesz zadawać pytania. Odwrócił się i zaczął liczyć drobne w kasie.
Ana szybko zrobiła rachunek sumienia, czy aby uważnie przestudiowała przepis. Nie chciała, żeby ojciec fatygował się do receptury tylko po to, żeby palcem pokazać w tekscie odpowiedź i znowu udowodnić jej jaka jest ślepa i nierozgarnięta. Miała wrażenie, że za taką ją czasem uważał. A przecież taka nie była. Inaczej nie dostałaby pracy, i to nie byle jakiej, bo dla poważanej gazety. Był to co prawda mały kącik w postaci kolumny z opowiadaniami dla młodych czytelników, ale sam fakt, że pracowała dla nich był już dużym osiągnięciem. Po dłuższej chwili odważyła się zabrać głos:
- Patrzyłam. Nigdzie nie nie jest napisane….
Ojciec zamknał zamaszyscie szufladę kasy.
- A czego nie wiesz? Ile razy robilaś już maćć salicylową? Chyba nie pierwszy. Już zapomniałaś? No tak. Jak się robi rzeczy na pamieć bez zrozumienia to tak to wygląda.
No, ale do tego pewnie trzeba wiedzy, której nabywa się na studiach, czytając ksiażki, wykazując zaangażowanie i zainteresowanie. Jak czegoś nie wiesz, to trzeba zapisać, a nie iść na łatwiznę i zawracać mi głowę. Mogłaś zajrzeć do farmakopei. Idź i poczytaj. Tam znajdziesz odpowiedź. I zabrał się za układanie syropów na półkach.
Ana postała chwilę ważąc swoje opcje niczym na wadze szalkowej. Mogła oczywiście zapytać Ewkę, ale ta pewnie znowu wytoczyłaby z ust jakimś toksycznym jadem. Rozważała więc czy zadać ojcu kolejne pytanie i ryzykować, że się jeszcze bardziej zirytuje, czy zaufać farmakopei i swojemu intelektowi. Postawiła na drugie. Pierwsza alternatywa pozostawała jako ostateczność. Wrócila na tyły apteki. Sięgnela po cieżka niczym dwie cegły farmakopeę i zaczęła wertować cienkie jak bibuła strony.
- O, jest! Powiodła palcem po wytłuszczonym nagłówku -”wlaściwości kwasu salicylowego”. Pod spodem, druk drobniejszy od maku podpowiadał, że kwas rozpuszcza się w alkoholu. Ale jaka ilość mam użyć? Czy jak dodam do tego wazelinę z przepisu to czy wszystko wymiesza się dobrze, bez żadnych grudek? - westchnęła cieżko.
W korytarzu zadzwonił telefon. Rozmyślania Any zostały brutalnie przerwane. Miała nadzieję, że ktoś go zaraz odbierze. Wyczekiwała w bezruchu przytrzymujac między palcami otwarta stronę ksiażki. Dalej nic. Żadnych kroków. Dzwonek niemiłosiernie drylował w jej mózgu swoim dryn, dryn, dryn. - Nie, nie mam zamiaru odbierać tego cholernego telefonu, niech Ewka to zrobi. Siedzi w biurze. Ma przecież bliżej.

Ewa siedziała już nad papierkową robotą dobre kilka godzin. Był koniec miesiąca i jak zwykle księgowość była na jej głowie. Ciekawe kiedy smarkata będzie w stanie ją trochę zastąpić. Ale jej bardziej w głowie pisaniny niż poważna praca. - Pomyslała. Westchnęła i wróciła do swojego żmudnego zajęcia. Nie, jednak potrzebuje przerwy, a właściwie to na nią zasługuje - zdecydowała. Nagle przypomniało jej się, że umówiła się dzisiaj z Reeve na drugą trzydzieści. Miała dla niego ważną nowinę. Spojrzała na poteżny zegar na ścianie. Właśnie oznajmił drugą. Przed wyjściem zdąży jeszcze zapalić - postanowiła. Wstała i wyszła na zewnątrz apteki. Poczuła zapach ciepłego deszczu. Zaczęło kropić. Spojrzała w niebo. Ciężkie chmury zwiastowały ulewę. Oznaczało to, że jej przerwa będzie skrócona. Rozdrażniło ją to. Wyciągnęła więc szybko papierosa i zapaliła. Próbowała się zrelaksować swoim zwyczajem myślenia o niczym. Ale coś nie dawało jej spokoju. Nagle poczuła jak duże krople deszczu zaczeły uderzać ją po twarzy. Zgasiła pospiesznie pepierosa i wrzuciła niedopałek do stojącej na ziemi butelki. Dopiero wtedy zauważyła w niej jakiegoś owada. Przykucnęła, żeby się przyjrzeć. Martwa osa unosiła się lekko, falując na powierzchni zruszonej niedopałkiem wody.
Hmmm… Wszystko ma sens, co się kończy. - Stwierdziła. Nagle poczuła jak żal ścisnął jej serce i owładnął nią nieokreślony przypływ lęku. Przed oczami miała Reeve. Może to stulecie będzie jego ostatnim. Niedługo skończy trzysta pięćdziesiąt lat. To przypomniało jej, że jego najwieksza miłość - James zdecydował się zakończyć swoje życie dokładnie w tym samym wieku.
W oddali usłyszała telefon. Czekała chwilę aż ktoś go odbierze. Nie chciała być tym kimś ona. Oznaczałoby to zmarnowanie czasu na załatwienie jakiejś cholernej sprawy. A ona była przecież umówiona. Niedługo miała wychodzić.
Ana wreszcie usłyszała czyjeś kroki w korytarzu, potem głos ojca odbierającego telefon. Ulżylo jej. Mogła dalej kontynuować próbę rozwiązania problemu kwasu salicylowego.
Nagle w progu receptury stanęla Ewka. Przed wyjściem chciała się upewnić co robi Ana. Wiedziała, że miała sporo recept do wykonania na dzisiaj. A ta często zamiast się uwijać, na boku robiła notatki do tych swoich infantylnych opowiastek. Zmarszczyla brwi i rzuciła pytanie:
A ty co farmakopeę studiujesz?
A, tak, chciałam coś tylko sprawdzić - szybko wytłumaczyła się Ana.
Nie lepiej było ojca zapytać? Nie ma czasu teraz na łatanie dziur w wiedzy. O co chodzi?
Nic, juz wszystko wiem - skłamała Ana.
W tle słychać było rozmowę ojca z jedną z pacjentek, której regularnie dostarczali leki do domu:
Hmmm, przecież umówiliśmy się, że dzisiaj po południu je przyniesiemy. Nikogo nie było u pani? Niemożliwe. Sam przekazałem paczkę Pedro. Może nie słyszała pani pukania do drzwi. A - ha. No dobrze, rozumiem. Zaraz. Proszę poczekać chwilkę. Sprawdzę czy przyniósl ją z powrotem. Odłożył masywną słuchawkę telefonu na bok i zajrzał do koszyka z niedostarczonymi lekami. Paczka leżała. Wrócił do telefonu. Zakaszlał, po czym odezwał się powownie :
Paczka jest u nas, Pani Marquez. No... nie, Pedro już skończył na dzisiaj. Może ktoś mógłby ją dla pani odebrać? No dobrze. To w takim razie, wyślę do pani kogoś jeszcze raz ... - Słucham? Tak, za jakieś pół godziny - odwiesił słuchawkę, bąknął coś pod nosem i podszedł do Ewy.
Ktoraś z was ma zaraz iść do Pani Marquez z paczką. Zanim zdażył usłyszeć sprzeciw, odwrócił sie i zniknął w korytarzu.
Ewa spojrzala w strone Ellen.
A, to ta Pani Marquez, ta zniedołężniała starowinka, co ledwo nogami powłóczy.
Ciekawe czy o niej nie usłyszymy któregoś dnia w gazetach. Słyszalaś tą historię?
- Tak, słyszałam. - Odpowiedziała Ana. - powinnaś uważać wieczorami jak wracasz do domu.
- Nie, nie tą mam na myśli - zaśmiała się - O mnie się nie martw. Złego licho nie bierze.
Ana uśmiechnęła się na to nieco pod nosem i wróciła wzrokiem do swojej lektury.
- A wracając do tej historii - kontynuowała Ewa - to ta kobieta podobnie jak nasza pani Marquez. mieszkała samotnie. Umarła w domu. Nie miała żadnej rodziny. Leżała w mieszkaniu dwa miesiące aż ją w końcu znaleźli ponadgryzaną przez jej własne koty. Miała ich trzy. Zdechł ten lojalny, co nie ruszył swojej żywicielki. Ewa umilkła. Czekała na reakcję Any.
- Straszne, okropne i bardzo smutne - skrzywiła się Ana - po co mi w ogóle opowiadasz takie historie? - powiedziała z wyrzutem w głosie.
Ewa wzruszyła ramionami i zmieniła temat.
- Nie mogę iść do babci. Jestem umówiona z Reeve - zakomunikowała.
Ana spochmurniała. No tak, mogłabym się tego spodziewać. - pomyślała. Wyobraziła sobie teraz Ewkę zjedzoną na stare lata przez koty. A wlaściwie to nie, nie zjadłyby jej nawet, bo by ich nie miała. Nic i nikt nie jest w stanie jej chyba polubić. No jedynie oprócz tego jej dziwaka Reeve, z którym ją często widywała. Z jakiegoś powodu się go bała.
Ana wiedziała, że musi Ewce zaprotestować.
- No tak, ale jeśli ja pójdę, to nie skończę recept. Są do odbioru na dzisiaj, po piątej. Miała ochotę coś jej odparować, ale jak zwykle ugryzła się w język. Czuła, że raczej przegrałaby z nią słowną potyczkę.
Ewka zdjęła pospiesznie fartuch, rzuciła go niedbale na stojący w recepturze taboret, chwyciła paczkę z lekami, odwróciła się na pięcie i opusciła aptekę tylnym wyjściem. Framugi zadrżaly od zatrzasniętych drzwi.
Ojciec zajrzał do receptury i zakomunikował Anie, że potrzebuje iść na chwilę do biura. Potrzebował zapalić. Bez swojej fajki się nie rozstawał. Poprosił ją, żeby zastąpiła go w obsługiwaniu klientów. Ana z niechęcia pozostawiła recepturę. Wyszła na sklep. Ponieważ nikogo nie było, żeby nie marnować czasu zabrała się za układanie towaru na półkach w korytarzu. Łączył część sklepową z tyłami apteki i prowadził schodami do ich domu nad apteką. Dzwonek nad drzwiami oznajmił klienta. Ana wyszła i stanęła za głównym kontuarem. Do apteki wtoczył się najpierw wózek, a za nim podażyła dziewczyna o bladej twarzy i podkrążonych oczach.
Cześć Andreia. Dawno cię nie widziałam. Nie wiedziałam, że masz dziecko.
Młoda dziewczyna uśmiechnęła się niemrawo.
Tak. Adrianek ma już sześć tygodni. Ana wychyliła się przez ladę, żeby zerknąć na malucha.
O! Jak slodko śpi. - Uśmiechnęła się Ana. A grzeczny?
Oj grzeczny, grzeczny. Kochany jest. Naprawdę. Ale niestety ostatnio zaczął się problem z kolkami.
No tak. To częste u dzieci. Próbowałas już czegoś?
Oj próbowałam, probowałam. I metod naturalnych i innych, ale nic nie pomaga. Czuję się bezradna. Chciałoby się raz chociaż dobrze wyspać. - Przyznała z żalem. Masz może coś, co mogłabyś zaproponować?
Tak, mamy ostatnio nową miksturę, ktora jest bardzo popularna wśród mam. Jest ponoć dobra. Zawsze polecam to, co chwalą i po co wracają klienci. Ana sięgnęła z półki brązową buteleczkę i podała koleżance, która zaczęła studiować tekst z etykiety.
Ana nie miała w tej materii wiele doświadczenia i na dzień dzisiejszy nie zamierzała. Chciała jak najdłuzej od tych spraw trzymać się z daleka. Marzyła, żeby zostać pisarką, która swoje pomysły czerpałaby z podróży po świecie. Ana mimochodem zaczęła przyglądać się swojej koleżance. Jej bluzka była poplamiona resztkami ulanego pokarmu, a jej ubiór trudno było nazwać niedzielnym. Była w jej wieku, a już wpakowała się w pieluchy. Zawiązała sobie ręce na następne naście lat - pożałowała jej . Z rozmyślań wyrwał ją placz dziecka.
Dobrze. To wezmę ta miksture. Spróbuję. Uciszając dziecko, Andreia pospiesznie wyjęła portfel i zaplaciła. Muszę już iść Ana. Mama czeka na mnie na zewnątrz. A u ciebie wszystko dobrze?- rzuciła z kurtuazją.
- Tak, tak u mnie bez zmian. Ana nie wyszła zobaczyć dzidziusia. Jakoś jeszcze nie ciągnęło jej do dzieci. Nie chcąc być jednak nieuprzejmą, wychyliła się zza lady i pomachała do berbecia na pożegnanie. Gdy koleżanka opuściła sklep, wróciła do monotonnego układania towaru. Spojrzała na zegarek. Ze zniecierpliwieniem oczekiwała ojca, żeby mogła wrócic do recept. Jak tak dalej pójdzie, to będzie chyba pierwszy raz, kiedy groźba ich nie skończenia stawała się coraz bardziej realna - obawiała sie Ana. Wolała sobie nie wyobrażać co będzie, jeśli nie zdąży ich zrobić. Poczuła dobrze znane sobie mdlące uczucie w brzuchu. Niestety Ana miała to do siebie, że przejmowała się wieloma rzeczami w życiu. Taka już była. Próbowała coś z tym robić, ale ostatecznie przyznała, że sama walka z jej przypadłościami też ją stresowała.

Marco zatrzymał się niepewnie przed drzwiami apteki. Był tu poprzedniego dnia. Widział się z Ewą. Czuł się trochę nieswojo pojawiając się ponownie po tak krótkim czasie. Może powinien odczekać kilka dni. - Rozważył taką opcję. Jednak zanim pozwolił rozsądkowi podjąc decyzję, nacisnął klamkę i wszedł.
Dzwonek nad drzwiami oznajmił jego obecność. Pospiesznie rozejrzał się w poszukiwaniu Ewy. Nie znalazł jej jednak w zasięgu wzroku. Podszedł do lady. Żeby wypełnic czas, zwyczajem klienta zagłębił się w studiowaniu pobliskiego regału z poustawianymi w szeregu brązowymi szklanymi słojami. Powoli, półgłosem zaczął sylabować nieznane sobie nazwy. I ten specyficzny zapach...Zawsze go lubił - zadumał się. Pamietał, miał chyba siedem lat kiedy po raz pierwszy zobaczył aptekę. Był wtedy z mamą i bratem. Jak wysoko musiał zadzierać głowę i stawać na palcach, żeby dojrzeć ostatnie półki wysokich drewnianych regałów zastawionych gęsto przeróżnymi specyfikami i naczyniami o przedziwnych kształtach. Pamietał jak próbował składać sylaby każdego napisu, który znalazł się w zasięgu jego wzroku. Litery były wtedy jego pasją. W przeciwieństwie do jego jedenastoletniego brata, któremu w głowie było popalanie papierosów i szabrowanie po okolicznych winnicach. Uśmiechnął się do siebie na wspomnienie jak bardzo sie różnili. On grzeczny i nieśmiały, szczególnie wobec dziewczynek - jego brat pewien siebie łobuz, co spędzał w kącie sali większość lekcji głównie za targanie warkoczyków.
Ana usłyszała dzwonek. Ktoś wszedł do środka. Odczekała chwilę. Miała nadzieję, że może ojciec przyjdzie w końcu na sklep. Jego przerwa trwała już koło godziny. Cisza, nic, żadnego ruchu. Wstała więc z westchnieniem niezadowolenia. Jak zwykle ja muszę podnosić się z kolan i maszerować obsługiwac klientów. - Pomyślała z goryczą. Na tą myśl ścisnęła bardziej długopis, który trzymała w ręku. Ważne było to dla niej, żeby go mieć przy sobie. Szczególnie kiedy wychodziła do pacjentów. Pomagał jej w trudnych rozmowach z nimi. Dodawał pewnosci siebie i ukrywał zakłopotanie.
Wylaniając się zza korytarza rozejrzała się. Zmróżyła lekko oczy. Ujrzała wtedy młodego mężczyznę. Stał do niej bokiem, przy jednym z regałów. Nie zauważył jej.
Podeszła niepewnie przyglądając mu się. Sprawiał wrażenie znajomego - stwierdzila. Tak, to chyba był ten sam Marco, którego pamiętała sprzed pięciu lat. Nie bardzo jednak wiedziała czy ma mu dać do zrozumienia, że go pamięta czy traktować jak obcego, więc uprzejmie zagadnęła:
- Dzień dobry. W czym mogę panu pomóc?
Marco odwrócił się i przebiegł oczami po jej drobnej posturze.
Chyba mnie rozpoznał - ucieszyła się.
- Eeeerr...-zająknał się i podrapał po brodzie.
- Chciałbym coś przciwbólowego - zaczął niepewnie - już próbowałem tu takie tabletki - kontynuował, ale wolałbym coś mocniejszego, - uśmiechnął się omijając jej wzrok.
Ana słuchała przez chwilę jego przyciszonego głosu z lekko przechyloną na bok głową.
Ale zamiast zastanawiać się nad przyczyną bólu swojego pacjenta, coś innego zaprzatnęło jej glowę. Przypomniała sobie jak pięć lat temu nagle wyjechał z miasta w dość tajemniczych okolicznościach. Miała nieodpartą chęć by się jakoś dowiedzieć o tym więcej. Nie była jednak pewna jak zacząć ten być może drażliwy temat.
W końcu wyrwała się ze swoich myśli i skupiła uwagę na tym co mowił.
- Mam ból głowy, już od kilku dni. Próbowałem te tabletki...Nie pamiętam nazwy - rozejrzał się pobieznie po półkach. Niczym oczami detektywa szybko je odnalazł i wskazał palcem czerwone opakowanie na regale za jej plecami.
Ana powiodła wzrokiem za jego wyciagniętym ramieniem. Otworzyła usta jakby chciała coś powiedzieć, ale on przerwał jej niepewnie.
A ty? Jesteś Ana ? Prawda?
Na to ona uśmiechnęła się i przytaknęła głową. Ucieszyło ją, że pomimo tylu lat jeszcze ją pamiętał.
- A ty musisz być Marco w takim razie....
Taaaak, to ja - przeciągnął nieco. Uśmiechnął się przy tym, zahaczył kciukami o kieszenie spodni i wbił wzrok w podłogę.
Nie patrząc na nią znowu zagadnął.
- To co słychać? Wyrosłaś troche jak widzę - Uniosł nieco na nią wzrok.
Ze strony Any zapadła cisza.
Pytanie Marco sprawiło jej dziwną przyjemność. - I ten jego uśmiech... Jej policzki stanęły naraz w płomieniach. Zamrugała szybko powiekami próbując znależć jakąś sensowną odpowiedź. Miała jednak pustkę w głowie, więc ostatecznie wyjąkała:
- Eee...to może spróbujesz inne tabletki - spuściła wzrok i zacisnęła mocniej w ręku długopis, który trzymała kurczowo podczas całej rozmowy. Teraz to już była wściekła na siebie. Przecież w zasadzie nie odpowiedziała mu na pytanie.
Marco jakby się przebudził:
Aaa, tabletki...no tak, dobrze spróbuje jakieś,
No to które proponujesz? Wolałbym uniknąć lekarza jak się da - zaśmiał się przy tym nerwowo. Rany boskie co się z nim dzieje? Nie mógł zrozumiec dlaczego nie potrafił sklecić kilku zdań . Ona mu się chyba podoba - dostał nagle olśnienia.
Jest ładna...miła, ma łagodny głos i te słodkie usta. Do tego strasznie nieśmiała , bo się czerwieni jak cegła. Ale w sumie mu to nie przeszkadzało.
Ana właśnie zdążyła ugasić pożar na twarzy. Uniosła wzrok w zastanowieniu. Przełknęła ślinę i zaczęła lekko zdławionym głosem.
- No dobrze, to może tym razem te spróbujesz. - Pokazała mu małe pudełko, które wyciągnęla z szuflady obok. - A jak ból nadal nie będzie przechodził to zawsze możesz wrócić i kupić inne.- kontynuowała już nieco bardziej naturalnie. Jeśli to z kolei nie pomoże, to chyba niestety czeka cię wycieczka do przychodni. Wiem, że nikt nie lubi chodzić do lekarzy, ale czasem trzeba. W końcu lekarz to nie diabeł - próbowała zażartować.
Marco uśmiechnął się i kiwnął głową.
- No dobrze, to wezmę te , które proponujesz i zrobię jak mówisz. W końcu to ty jesteś ekspertką. - Po czym zapytał o cenę.
Ana poczuła ukłucie żalu, że to już koniec ich rozmowy. Chciałaby ją jeszcze przedłużyć . Próbowała coś na prędce wymyśliś i w końcu wyksztusiła:
- No to jak przyjechałeś tu na dłużej?
Marco rozejrzał się wokół jakby szukał na ścianach odpowiedzi. Po czym spojrzał znow na nią.
- Jestem tu już jakiś tydzien.
- A co u ciebie słychać? - Próbował zmienić temat. Nie odpowiedzialaś mi jeszcze. - Zapytał z uśmiechem.
Ana ucieszyła się, że znowu wrócił do jej tematu.
- A...ja pomagam ojcu w sklepie. A tak poza tym próbuje pisać krótkie artykuly w gazecie, dla której pracuję z Reeve - Wyprostowała się przy tym dumnie. Właściwie to tak. Była z siebie dumna. W końcu to było zawsze jej marzeniem. Chciała pisac!
Marco pokiwał glową w geście gratulacji.
- Nie wiedziałem, że Reeve pracuje dla gazety. Od kiedy? - Jego twarz nagle spoważniała.
-Tak, od około trzech lat - domyśliła się, że jego nagła zmiana nastroju musi mieć jakis związek z Reeve.
- A ha, a ty jak dlugo dla nich piszesz? - Dorzucił jakby od niechcenia.
- Od jakiegoś roku - odpowiedziała z rozczarowaniem. Czuła, że ich rozmowa niedługo się zakończy.
- A ha ..- Marco uśmiechnął się uprzejmie, wyciągnął z kieszeni zwitek banknotu i podał jej.
Ana bez słowa wzięła od niego pieniądze i szybko odliczyła resztę z kasy.
Chciała mu ją podać bezpośrednio do ręki. Wyciągnęła więc dłoń w jego stronę, ale on zamiast przytrzymac swoją, szybko ją cofnął upuszczając tym samym monetę.
- Oj przepraszam,- zaśmiał się.
- Nic nie szkodzi. - Rzuciła cicho..
Podała mu monetę przytrzymując jego dloń tak, aby jej tym razem nie upuścił. W rzeczywistości jednak miała niepohamowana chęć spojrzeć mu jeszcze raz w te jego duże niebieskie oczy i poczuć jego dotyk.
Uśmiechnęła się przy tym lekko zalotnie. Zdobyła się z wielkim trudem na ten gest dziewczęcej kokieterii. Zaraz jednak spuściła oczy.
- To teraz będę wiedział do kogo przyjść po poradę, jak będę czegoś potrzebować. - Starał sie być uprzejmy. Po czym dorzucił:
- Tak przy okazji, myślałem, że zastanę Ewę. Szczerze mówiąc nie spodziewałem się tu ciebie zobaczyć.
- A chciałeś z nią porozmawiać? Nie ma jej tu teraz, ale mogę jej powiedzieć, że byłeś - Zaproponowała
- Nie. To nic ważnego. No dobrze, to chyba na tyle, Ana. Będe juz szedł. Dziękuję za tabletki. - uśmiechnął się i zamachał opakowaniem. To chyba do zobaczenia. -
- Do zobaczenia - odpowiedziała z lekkim smutkiem w głosie.
Marco odwrócił się do wyjścia. Przy drzwiach zwolnił nieco kroku i rzucił jej jeszcze przelotne spojrzenie. Ona chyba wysłała mu zalotny uśmiech - zaśmiał się z tego pod nosem.
Wzrok Any powędrował bezwiednie za jego dorosła już sylwetką. Stała tak przez chwilę jak posąg, analizując ich rozmowę, a jej twarz stopniowo oblała się znów rumieńcem wstydu. Co w nią wstąpiło? Pytała siebie z zażenowaniem.To przecież zupełnie nie podobne do niej. Zachowała się jak te głupie idiotki co mizdrza się do facetów naiwnie trzepocząc rzęsami. Ana uważała zawsze, że ona taka nie była i nigdy nie będzie.To było dla niej coś zupełnie nowego. Chłopaki, randki i tym podobne sprawy zwykle jej nie interesowały. - Nie, nie i jeszcze raz nie! Dość już tego bezproduktywnego dumania - skarciła się i powróciła do automatycznego układania towaru na półkach. Próbowała zająć swoją glowę czym innym, ale co chwilę przyłapywala się, że jej myśli odbiegały do wspomnienia jego twarzy. Zapamietała szczególnie jego profil, nieco dziecięcy o zgrabnym nosie. Zauważyła, bo stał do niej nieco bokiem większość czasu unikając jej wzroku. Miała też okazję przyjrzeć się jego ustom, które z kolei....- przymknęła oczy - uśmiechały się jak chłopiec, co urwał się z lekcji i nie chciał, by ktoś go na tym przyłapał.
To było jednak na tyle z tego małego chłopca, bo sylwetkę miał raczej ...W tym momencie Ana zeszła na ziemie , bo w drzwiach stanęła Ewa. Wróciła ze spotkania z Reeve.
- O! a ty tutaj ? Jak widzę dość szybko poszło ci tym razem z receptami? Zwykle ledwo zdażasz pięć minut przed odbiorem, a tym razem pół godziny jeszcze zostało. Hmmmm, coraz lepiej ci idzie chyba....
W tym momencie Ana zamarla w bezruchu, a twarz jej zbladła jak płótno.
Jezu drogi! - wykrzyknęła Ewka i rzucila się biegiem do receptury. Ana podążyła ocieżale za nią. Zastała ją pospiesznie zakładającą fartuch.
Idż do ojca i powiedz mu, ze ma pilnować sklepu.
Ale…- zająknęła się Ana
Maszeruj! Nie obchodzi mnie co mu powiesz. - wycedziła przez zęby Ewka.
Ana wyszła zrezygnowana. Pozostawiła Ewkę w ferworze roboty, oparach złości i odgłosach rzucanej łaciny, niekoniecznie farmaceutycznej.
Ruszaj się! Ale już! - usłyszała jeszcze jej krzyki za sobą w korytarzu.
Ojca zastała nad księgowością. Pewnie zapomniał zupełnie o niej i zwyczajnie nie przyszedł jej zastąpić po przerwie. No ale ojciec liczył sobie już ponad pięćdziesiąt lat, a ona zaledwie osiemnaście i już miała dziury w pamięci. Grzecznie poprosiła, żeby wyszedł na sklep. Tak jak przypuszczała. Przeprosił ja, ze zapomniał. Westchnęła i wróciła z ciężkim sercem do receptury. Od progu usłyszała:
- Jak tak dalej pójdzie, to tylko patrzeć jak wysadzisz niedługo ta recepturę i nas wszystkich w powietrze. Całe szczęście, że nie potrzebowałas do recept palnika. Na jakiej ty chmurze żyjesz?
Ana rozejrzala się jakby nie wiedziała w co pierwsze włożyc ręce.
- A ty na co czekasz? Bierz się za maść salicylową.
- Eerr. Ale...
Ewka szurnęła zamaszystym ruchem po blacie słoik z kwasem, który zatrzymał się tuż przed Aną.
.- A teraz bierz parafinę i rób jak mówię.
A więc to nie alkohol powinna była użyć, mimo tego, że wyczytała to w farmakopei. Okazała się tak bezużyteczna jak księga czarnej magii w rękach niewłaściwego użytkownika. Ana znowu westchnęła cieżko i poddała się niewolniczo wszystkim rozkazom Ewki.

[/b]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Piórem Feniksa Strona Główna -> Obyczajowe Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group | | UNTOLD Style by ArthurStyle
Regulamin