|
|
|
|
Autor |
Wiadomość |
Mrok
Dołączył: 18 Lip 2012
Posty: 69
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Wrocław Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pią 20:29, 20 Lip 2012 Temat postu: Jak spadłem z 3 piętra i zacząłem pisać |
|
|
Jeżeli mieliście iść na papierosa, po piwo do lodówki, albo do toalety zróbcie to teraz, bo moja historie trochę ma.
Zaczęło się szóstego września 2008 roku, na opuszczonym poligonie wojskowym. Pisałem w „o sobie”, że należałem do grupy rekonstrukcyjnej. Dla tych, którzy nie wiedzą, o co chodzi tłumaczę: Polega to na odwzorowaniu danej jednostki wojskowej uwzględniając wyposażenie, używaną broń, wyszkolenie i kilka innych aspektów. Nasze hobby polegało się na spotykaniu się, co tydzień i ćwiczeniu taktyki, procedur odbijania zakładników, aresztowań. Czasami wybieraliśmy się do lasu na typowy survival, albo, (co bardzo mi się podobało) pomagaliśmy przez kilka dni w walce z powodzią we Wrocławiu w 2010 roku. Właściwie nie było wielkiego zagrożenia, ale obrzeża i okoliczne wioski już pozalewało. Wtedy byliśmy na regulacji ruchu, ale nieważne. Mniejsza o to. Dnia szóstego września mieliśmy typowe ćwiczenia z alpinistyki miejskiej, czyli prosto mówiąc zjazdy na linach z budynku. Szósty września był dniem, który odmienił moje życie. Wykonałem kilka zjazdów i mówię do kolegi.
- Zdejmij jeden hamulec, bo słabo się zjeżdża.
Hamulec zwiększa tarcie, przez co zjeżdżamy w dół wolniej, bezpieczniej. Zwykle mieliśmy założone dwa, dla większego bezpieczeństwa. Kolega odmówił i w ten sposób prawdopodobnie uratował mi życie. Obecnie to mój najlepszy przyjaciel. Często się spotykamy i wspominamy stare dawne czasy, jak na ćwiczeniach siedzieliśmy na ziemi, zmęczeni, cali w błocie z piętnasto kilowym plecakiem na plecach i repliką broni na kolanach paląc papierosa i mając poczucie, że jesteśmy niezniszczalni.
Wszedłem po drabinie na blisko dziesięciometrowy dach i przygotowałem się. Sam zjazd polega na delikatnym popuszczaniu liny. Trzymaniu jej w dłoni na kontakcie. Nie potrzeba dużo siły by stać w miejscu. Gdy delikatnie popuszczamy linę wtedy jedziemy w dół.
Cóż. Sądziłem, że to będzie dzień jak każdy inny. Odepchnąłem się od krawędzi i nagle zacząłem spadać. Mimo, że trzymałem linę zaciśniętą mocno w dłoni widziałem, że spadam. Dach oddalał się bardzo szybko. Słyszałem tylko dźwięk przecieranej liny. Nie wiem jak to opisać. Coś jakby przejechać dłonią po ortalionie, ale znacznie głośniejsze. Wiecie, co? To, co mówią, że jak jest się blisko śmierci widzi się całe życie przed oczami. To bzdura. Widziałem tylko oddalającą się krawędź dachu. Podejrzewam, że trwało to nie więcej sekundę. Zrobiło się ciemno. Wiecie, jakie to głupie uczucie słyszeć sznury przekleństw, które twoi kumple rzucają z nerwów, ale nie widzieć absolutnie nic? Zobaczyłem dwóch nad sobą, trzeci dzwonił akurat po pogotowie. Bolało mnie całe ciało, jakbym wpadł pod ciężarówkę, albo coś w tym stylu. W ustach miałem pełno krwi, nie mogłem oddychać przez nos. Zapaćkałem sobie cały mundur. Kolega trzymał nie za rękę i kazał recytować alfabet. Potem w szpitalu powiedziałem mu:
- Dobrze, że nie zapytałeś o tabliczkę mnożenia, bo mógłbym się pomylić. – Jestem noga z matmy. Kolega zrozumiał żart, ale wcale nie było mu do śmiechu.
Potem się dowiedziałem, że przyjaciel (ten od hamulca) wyciskał do zlewu moją krew ze specjalnych rękawic do zjazdów wypalając przy tym siedem papierosów jeden po drugim.
Wkrótce przyjechała karetka, podali mi morfinę (fajne uczucie jakby dusza umykała z ciała). Trafiłem na miesiąc do szpitala. Miałem złamane lewe udo z odłamem wielkości piłki pingpongowej, złamany nos, wstrząs mózgu i mnóstwo stłuczeń. W czasie upadku przegryzłem sobie też wargi na całej długości. W każdym razie. Leczenie (od pierwszej do ostatniej operacji miałem ich cztery) trwało coś ponad rok. Podczas okresu tej hmm rekonwalescencji strasznie się nudziłem. I właśnie wtedy zacząłem pisać. Nie było to nic konkretnego. Wzorowałem się wówczas na Stalkerze. Mam tutaj na myśli cykl gier S.T.A.L.K.E.R.. Już wcześniej interesowałem się awarią w elektrowni z 86 roku, oglądałem kilka filmów dokumentalnych itd. Zacząłem pisać w tym kierunku. Zwykle było to kilka stron, góra kilkanaście, a potem usuwałem plik z komputera. Bo miałem wrażenie, że to co napisałem jest do niczego. I tak w kółko. Zaczynałem od nowa w nadziei, że będzie lepiej, a potem BACH! Koniec do wywalenia. Popadłem w takie błędne koło. Oczywiście cały czas jak pisałem, to w tajemnicy. Nikt o tym nie wiedział i nie chciałem by się dowiedział. Bałem się, że ktoś nazwie mnie idiotą czy coś, (bo co ktoś taki jak ja mógł wiedzieć o pisaniu?)
Otuchy dodała mi polonistka. Dała mi w pewnym sensie kopa w cztery litery. Zadała mi wypracowanie i dostałem za nie 5. To chyba miał być list miłosny Antygony do Hajmona (kto czytał Antygone wie o co chodzi) jak dobrze pamiętam. Powiedziała coś w stylu, że napisałem to z polotem i bardzo jej się podobało i że się wzruszyła. Czort ją tam wie jak było naprawdę, ale te jej słowa w pewnym sensie mi pomogły, bo uwierzyłem, że mogę napisać coś dobrego, co może się komuś spodobać. Uwierzyłem we własne umiejętności. Jednak byłem ostrożny. Zacząłem znowu pisać. Również w tajemnicy i o wiele mniej, bo poszedłem, na jakość, a nie ilość (Nie mówię, że jak ktoś pisze po kilka/kilkanaście stron dziennie to będą to złe strony! Nigdy w życiu!) Trwało to tak aż do szkoły średniej. Właściwie w pierwszej klasie poległem (Taki trochę szok w końcu trzeba było zacząć się uczyć) Przepisałem się do innej szkoły i tam poznałem świetnego nauczyciela WOK-u, starszego gościa. Nauczyciel z krwi i kości. Nauczyciel z powołania. W semestrze musieliśmy zdać trzy recenzje z wydarzeń kulturowych. Mogło to być kino, teatr, jakiś występ, pokaz fontanny multimedialnej, cokolwiek. Okazało się, że moje recenzje były najlepsze w klasie. Zawsze dostawałem z nich szóstki, a wszyscy jak je czytali robili duże oczy. Wtedy ponownie dostałem kopa w cztery litery i zacząłem pisać tak na dobre. Pierwsze opowiadanie napisałem o opętanej przez szatana dziewczynie. Zainspirował mnie rzekomo (niby udokumentowany przez kościół) prawdziwy przypadek opętania znany, jako Cud w Laon. Napisanie zajęło mi prawie dwa miesiące, ale dałem radę. To było moje pierwsze skończone opowiadanie. Potem jakoś poszło. Mój dorobek pisarki oceniam na ponad osiemset stron A5, w tym jedną powieść dark fantasy i kilkanaście opowiadań.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group | | UNTOLD Style by ArthurStyle
|
|
|
|
|
|