|
|
|
|
Autor |
Wiadomość |
Psia Gwiazda
Moderator Wredny
Dołączył: 06 Sty 2009
Posty: 449
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Granica pomiędzy głupotą, a szaleństwem; ew. Warszawa Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 20:20, 22 Cze 2009 Temat postu: "Historia średniowiecznej miłości" - Agfa vs Dorii |
|
|
Pojedynkujące się:
Agfa vs Dorii
Warunki pojedynku:
forma: proza
tematyka: "Historia średniowiecznej miłości"
długość: maksimum 2,5 strony A4; Times New Roman 12
termin: 19 czerwca, jest 21
wymogi specjalne: "prymitywna", typowa średniowieczna miłość; w związku pojawić się musi osoba trzecia
W kwestii przypomnienia:
8. Rozjemcy mają obowiązek obszernie wypowiedzieć się na temat każdej z broni i przyznać według własnego uznania talenty (z puli wynoszącej 15), tłumacząc przy tym dosadnie każdą swoją decyzję, odczucia, dodając wskazówki i uwagi, na koniec zaś jeszcze podsumowując. Talenty przyznawane są w kategoriach:
- Pomysł (do dyspozycji 5 talentów dla obydwu stron)
- Styl (do dyspozycji 5 talentów dla obydwu stron)
- Realizacja tematu (do dyspozycji 1 talent dla obydwu stron)
- Ogólne wrażenie (do dyspozycji 4 talenty dla obydwu stron)
Talenty muszą zostać przyznane, niezależnie od tego, czy, zdaniem Rozjemcy, twórca broni zasłużył, czy też nie.
Tekst A
Słoneczne sierpniowe popołudnie. Można było odczuć delikatne podmuchy wiatru, które łagodziły letnią spiekotę. Nad brzegiem jeziora siedziała ciemnowłosa dziewczyna. Urodą przypominała elfa. Przymknęła powieki i wysunęła twarz ku słońcu. W pewnej chwili poczuła na sobie czyjś wzrok. Zaniepokojona odwróciła się powoli. Z lasu wyłonił się przystojny chłopak. Zmierzyła go zaciekawionym wzrokiem, zaś on się zarumienił. Gdy tylko dostrzegła jego reakcję zachichotała. Młodzieniec odważył się spojrzeć jej w oczy, które barwą przypominały mleczną czekoladę. Jego wzrok machinalnie powędrował na jej pełne piersi, teraz to ona się zarumieniła. Podszedł odrobinę bliżej, cały czas spoglądając na piękną nieznajomą. Uniosła zaintrygowana prawą brew i powoli wstała. Wpatrywali się w siebie przez chwilę. Blondyn o dużych niebieskich oczach zrobił jeszcze dwa kroki w jej kierunku. Serce dziewczyny zabiło szybciej. Doznała dziwnego uczucia, takiego, które było jej obce. Poczuła, że drżą jej ręce. Zawstydzona swoim zachowaniem spuściła głowę. Chwilę później czyjaś ciepła ręka chwyciła ją pod brodę. Ich oczy się spotkały. Lekki podmuch wiatru sprawił, że zapach chłopaka całkowicie ją odurzył. Zamrugała gwałtownie, a zaraz potem posłał mu anielski uśmiech, od którego zgłupiał. Odsunęła się od niego na kilka centymetrów, tym samym uwalniając się od jego uchwytu.
-Nazywam się Elizabeth – oznajmiła dźwięcznym głosem.
-Śliczne imię dla pięknej dziewczyny – zamruczał. – Jestem Gilbert. – Wyciągnął uprzejmie rękę w kierunku Liz, która automatycznie podała mu swoją dłoń. Ucałował ją, tak, jak na dżentelmena przystało.
-Nie widziałam cię nigdy. Jesteś tutaj przejazdem? – Przekręciła zaciekawiona głowę i czekała aż coś odpowie, jednak nie doczekała się. – Powiedziałam coś nie tak? – W jej głosie można było usłyszeć nutkę niepokoju.
-Mieszkam w chatce, po drugiej stronie jeziora. – Uśmiechnął się blado i wskazał jej odpowiedni miejsce.
-Och! – Przyłożyła lewa rękę do ust i nic już nie powiedziała.
Usiedli na jednym z powalonych drzew. Sukienka Lizy kolorem przypominała dojrzałą wiśnię. Ściskający ją gorset nie pozwalał jej na swobodne oddychanie. Na pierwszy rzut oka było wiadomo, że pochodzi z rodziny królewskiej. Dłonie miała tak delikatne, a paznokcie czyste, co również świadczyło o tym, że nigdy nie pracowała. Bujne loki upięte były spinkami, które ozdobione były malutkimi diamencikami. Nie byli dla siebie. On zwykły chłop, który pracował na gospodarce. Obszarpane spodnie i brudny podkoszulek, co innego ona. Czysta, piękna i dobrze wychowana. Jemu samemu przyswojono tylko kilka zasad dobrego wychowania. Zasępił się jeszcze bardziej. Dostrzegła to. Jej myśli biły się teraz ze sobą. Wiedziała doskonale, że nie może spotykać się z kimś takim jak on. Nie był dla niej „zbyt dobry”. Westchnęła bezgłośnie. Gdyby ojciec pozwolił jej wybrać… Teraz w ciemno mogła przyrzec, że, z Gilbertem będzie o wiele bardziej szczęśliwa niż z Franciszkiem. Franciszek, książe z pobliskiego królestwa wybrany dla niej przez rodziców. Był przystojny i szarmancki, ale i arogancki i bezczelny. Nie przepadała za nim, jednak wiedziała, że spędzi z Frankiem resztę życia. Uśmiechnęła się ponuro do swoich myśli. Często zastanawiała się nad tym jakby wyglądało jej życie, gdyby była zwykła wieśniaczką. Oczywiście żyłaby skromniej – to było pewne. Jednak miła przeczucie, że byłaby o wiele bardziej szczęśliwa jak teraz. Spojrzała smutno na swojego towarzysza. Posłał jej blady uśmiech, a po chwili pogładził po policzku. Jego dłonie były takie szorstkie, od razu to poczuła.
-Powiedz mi… - zaczęła. – Oczywiście, jeśli mogę wiedzieć, ile masz lat?
Gilbert zaśmiał się chicho.
-Pewnie uznasz, że jestem stary – oświadczył i przyjrzał się jej uważnie. – W tym roku skończyłem dwadzieścia dwa lata. – Kąciki jego ust delikatnie zadrgały widząc małe zmieszanie na twarzy Liz.
-Rozumiem – szepnęła. – Uważam, że nie jesteś stary, tylko ja jestem młoda. – Uśmiechnęła się szeroko. Kątem oka dostrzegła, że słońce już prawie zaszło. Poderwała się z miejsca i spojrzała przepraszająco na chłopaka. – Muszę iść. Rodzice będą się niepokoić, rozumiesz, prawda? – W odpowiedz skinął głową. – Spotkamy się jutro? – wyszeptała nieśmiało.
-Jeśli tylko masz ochotę to będę tutaj w samo południe, zaczekam – oświadczył miękkim głosem.
Biegła najszybciej jak mogła. W ostatniej chwili znalazła się w komnacie, która służyła jej za sypialnię. Nie chciała nawet myśleć, co powiedziałby jej ojciec, gdyby dowiedział się, że wróciła tak późno. Usiadła na krześle i zaczęła starannie rozczesywać swoje włosy. Myślami cały czas wracała do chwil spędzonych z Gilbertem.
Przy pomocy swojej służącej położyła się w wielkim łożu. W nocy nie mogła długo zasnąć. Oczami wyobraźni widziała jutrzejsze spotkanie, które było cudowne i romantyczne. Starała się za dużo nie myśleć o nowo poznanym chłopaku, ponieważ jej serce za każdym razem coraz szybciej biło. Jakieś silne, nieznane jej uczucie wypełniło ją całą. Przekręcała się z boku na bok i uśmiechała do swoich wspomnień. Po północy oddała się w ramiona Morfeusza.
***
Minęło kilka dni, a oni nadal się spotykali. Chodzili za rękę, przytulali się i rozmawiali. Ich zachowanie w niczym nie przypominało relacji między znajomymi lub przyjaciółmi. Między nimi było coś więcej, coś, co prawdopodobnie było miłością. Za każdym razem, gdy on spojrzał na nią z czułością rumieniła się. Gdy ona całowała go przelotnie w policzek przytulał ją z całych sił do piersi. Elizabeth nie czuła się dobrze z tym, że musi ukrywać, tak ważną dla niej osobę przed własnym ojcem. Okłamywała nie tylko jego, ale także swoją rodzicielkę, która prawdopodobnie czegoś się domyślała. Rodzice Gilberta nie pochwalali jego spotkań z księżniczką, jednak z całych sił dopingowali syna.
Dni mijały, ale Lizy i Gil nie rezygnowali ze spotkań. Któregoś wieczora Liz przeczuwała, że ukochany chce jej coś powiedzieć. Czekała cierpliwie aż odważy się wydusić to, co go męczy. Chłopak przysunął się powoli do niej i odgarnął jej włosy z policzka. Spojrzał na nią z uczuciem. Powoli zaczął przybliżać swoją twarz do jej. W pewnej chwili wpił się z namiętnością w delikatne usta. Wplotła palce w jego włosy i przywarła całym ciałem do niego. Odsunęli się od siebie ciężko dysząc.
-Kocham cię – szepnął. – Już dawno chciałem ci to powiedzieć, ale bałem się… - Niepewnie chwycił jej rękę i ucałował ją w policzek.
-Dla mnie jesteś całym światem, ale… - ucięła. Po jej policzku spłynęła jedna samotna łza. – Rodzice stwierdzili, że czas wydać mnie za mąż, jutro popołudniu będę żoną Franciszka.
Rozszlochała się na dobre. Czekała na te dwa magiczne słowa z ust ukochanego. Myślała, że może one pomogą jej zapomnieć o wszystkich zmartwieniach. Nie przewidziała jednak reakcji Gilberta. Stanął wyprostowany i patrzył w przestrzeń oczami, które wypełniał teraz ogromny ból. Nie wyobrażał sobie życia bez niej, ani życia ze świadomością, że jest nieszczęśliwa z innym mężczyzną. W jednej chwili jego serce wypełniało szczęście, a w drugiej odczuł tak wielki ból, jakby wbito w nie tysiąc sztyletów na raz. Uklęknął przed nią i ujął jej twarz w obie dłonie.
-Kocham cię, słyszysz, kocham! Zawsze będę na ciebie czekał bez względu na to, co zrobisz – wymamrotał łamiącym się głosem, poczym przyłożył sobie do piersi dłoń Liz. – Ono bije tylko dla ciebie, Elizabeth, pamiętaj. – Tym razem on zaczął płakać. Łzy ciekły ciurkiem z jego oczu i kapały wprost na niebieską sukienkę Lizy.
-Nigdy cię nie zapomnę, wybacz… - wyszeptała i pobiegła w las.
***
Ubrana w białą suknie miała za parę chwil wypowiedzieć słowa przysięgi nie temu mężczyźnie, którego kocha. W zakamarkach pamięci słyszała jego przyjemnie ciepły głos, który powtarzał „Kocham cię”. Potrząsnęła głową, aby odgonić wspomnienia. Przed wyjściem z pokoju podeszła do okna. Wśród tłumu poddanych dostrzegła jego twarz, tak drogą jej sercu. Wybiegła z komnaty. Zbiegając po stromych schodach odpychała każdego, kto próbował ją zatrzymać. Król z Królową pobiegli za nią, a w ich ślady poszła służba. Gdy Gilbert zdał sobie sprawę, gdzie biegnie jego ukochana natychmiast rzucił się w pogoń za nią. Stała teraz na skraju klifu. Uśmiechnięta i wolna. Spojrzała na wszystkich i każdego z osobna. Zanuciła cichutko pod nosem jakąś romantyczną piosenkę. Odgarnęła z twarzy włosy rozwiane przez wiatr. Dostrzegła zbulwersowaną twarz ojca, który wykrzykiwał gniewnie, że ma wracać. Nie przejmowała się już jego rozkazami. Ostatni raz pozwoliła sobie spojrzeć na twarz Gilberta. Odwróciła się w stronę przepaści. W jej oczach zaczaił się strach, jednak szybko go zwalczyła. Rozłożyła ręce na boki i wyskakując krzyknęła:
-Jeśli nie mogę być z tobą, nie będę z nikim…
-Elizabeth, nie! – krzyknął w tym samym momencie zrozpaczony Gil, a zaraz potem upadł na ziemię.
Lecąc czuła się wolna, wolna jak ptak. Czuła, że może wszystko, że nareszcie będzie szczęśliwa. Do jej umysłu wtargnęła wizja załamanego Gilberta. Twarz Liz wykrzywił ogromny ból. Tuż przed upadkiem wprost na szpiczaste skały zdołała wyszeptać:
-Wybacz…
Już jej nie było. Zostało po niej tylko ciało, dusza była wolna. Elizabeth Sophie Carl umarła w obronie własnej miłości i wolności.
Tekst B
Blanka Hawkins szła dosyć szybkim krokiem w stronę rynku. Dlaczego tam szła? Proste. Ojciec był kupcem, sprzedawał najświeższe pieczywo w całym mieście. Dziewczyna trzymała kosz pełnym świeżych bochenków chleba, które tata zamierzał dzisiaj sprzedać.
Blanka znała już tę drogę niemal na pamięć. Codziennie chodziła tą samą ścieżką, by pomóc jakoś ojcu w interesie. Nie byli zbyt bogaci, to też nie mogli sobie pozwolić na lenistwo. Młoda Panna Hawkins zwykle pracowała w pocie czoła by upiec towar na sprzedaż.
Doszła na plac targowy. Wystarczył jeden rzut oka by znaleźć ojca. Od lat stał wraz ze swym kranem w tym samym miejscu. Blanka trafiłaby tam nawet z zamkniętymi oczami.
Dziewczyna ruszyła wolnym krokiem w stronę taty, nie spodziewałaby się nigdy, że zostanie poturbowana przez Juliana Perstone’a , który popisując się przed jakąś szlachcianką, przewrócił się
na córkę piekarza. Koszyk z pieczywem, które rano tak starannie piekła upadł na ziemię, a owoce jej pracy rozsypały się. W koszyku został jeden jedyny bochenek… Reszta leżała teraz na zabrudzonej murawie. Dziewczyna podniosła się z ziemi i rzuciła wrogie spojrzenie chłopakowi.
- Ups… przepraszam – mruknął. Nie wyglądał na zmartwionego. Przeciwnie. Kątem oka wciąż łowił spojrzenie panienki, z którą tu dzisiaj przyszedł.
Lily nie cierpiała tego chłopaka. Nie żeby miała z nim za wiele wspólnego. Widywała go po prostu czasem na ulicy, co śmieszne za każdym razem przechadzał się z inną dziewczyną.
Panna Hawkins nie miała zielonego pojęcia, co szlachcianki, bo trzeba zauważyć, że obracał się w kręgu szlacheckim, w nim widziały. Był głupi, przemądrzały i ohydny… No dobrze przesadziła. Julianowi Perstone’owi sporo brakowało do określenia ‘ohydny’. Był wysokim ciemnowłosym młodzieńcem, o niezwykle orzechowych oczach. Trzeba przyznać, że był przystojny, nawet bardzo… Nie żeby to w jakikolwiek sposób wpływało na to, by Blanka zmieniła o nim zdanie.
Dzięki jego niezdarstwu nie tylko jej praca poszła na marne, ale i zarobek będzie mniejszy…
A w ostatnich dniach szczególnie zależało jej na tym by zarobić troszkę pieniędzy.
Zbliżał się bal. Nie jakiś tam zwykły bal, na który chodzi tylko szlachta, ale bal środka lata na który wedle zwyczaju każdy od chłopa po szlachcica mógł przyjść… Każdy kto wyglądał wystarczająco elegancko. Dziewczyna w poprzednich latach nie miała funduszy na to by zakupić sobie balową suknię. W tym roku dla odmiany bardzo chciała się tam znaleźć.
W ostatnich miesiącach rodzina zacisnęła trochę pasa i udało się uzbierać całkiem sporą sumkę… Mimo to wciąż nie było tego na tyle by kupić kreację na bal, a czasu było coraz mniej…
W końcu nadszedł oczekiwany przez wszystkich dzień. To dzisiaj był dzień środka lata. Julian przeglądał się w lustrze. Nowo uszyty frak leżał na nim idealnie. Lekko rozwiana czupryna, dodawała mu uroku. Praktycznie był już gotowy. Nie zapraszał żadnej towarzyszki, bo i po co? Na balu jak co roku pełno będzie samotnych dam, które będą czekały, aż poprosi je do tańca ktoś taki jak on.
Sala balowa wyglądała cudownie, mimo to nie zwrócił na to uwagi, dla niego liczyło się tylko to, że pojawiło się dużo dziewczyn. W większości były to te same panienki co zwykle… Wtedy ją zauważył. Wyróżniała się z tłumu, miała falowane, kasztanowe włosy, upięte w delikatny kok. Zieloną suknia idealnie współgrała z kolorem jej oczu. Chłopak mógłby przysiąc, że gdzieś już ją widział… Nie potrafił sobie jednak przypomnieć gdzie.
Ona też go zauważyła. Jak zwykle wyglądał nieźle, temu zaprzeczyć nie mogła. Zrobił na niej wrażenie frak, który miał na sobie. Zdziwiło ją tylko, że nie miał partnerki. W pewnym momencie Julian zaczął kroczyć w jej stronę.
Całe szczęście, że Syriusz – syn rzemieślnika - obrał sobie właśnie tą chwilę na to, by zaprosić Blankę do tańca. Niemalże z ulgą zgodziła się z nim zatańczyć.
Perstone patrzył na nią jak oczarowany. Jej ruchy były pełne gracji. W tym momencie wyglądała jak jakaś grecka bogini. Nie żeby Julian wierzył w politeizm.
Patrzył jeszcze przez chwilę na tańcząca parę, po czym postanowił działać. Zaprosił pierwszą lepszą damę do tańca. Wyprowadził ją na parkiet, specjalnie obierając miejsce tuż koło Panny Hawkins i jej towarzysza. W pewnym momencie, chłopak trącił Syriusza.
Zanim Blanka zdążyła zareagować już tańczyła z chłopakiem, którego serdecznie nienawidziła.
Uśmiechnął się do niej w taki sposób, w jaki często uśmiechał się do nowo poznanych panienek.
-Mam wrażenie, że skądś się znamy – przemówił w końcu.
Zmierzyła go zimnym spojrzeniem.
-Bystry jesteś – warknęła, nie zważając na to, co przystoi młodej damie.
Julian spojrzał z ukosa na swoją partnerkę. Czyżby spotkali się w niezbyt korzystnej sytuacji? Nie pamiętał… Miał jednak przeczucie, że cały jego urok osobisty kompletnie nie działa na pannę Hawkins.
Jeszcze parokrotnie próbował zacząć rozmowę. Bez skutku. Cały czas go zbywała.
Kiedy zapytał, jaki jest herb jej szlacheckiej rodziny, miarka się przebrała.
Dziewczyna z całej siły nadepnęła na nogę chłopaka.
- Ups… przepraszam – powtórzyła ironicznie jego słowa sprzed paru tygodni, po czym zniknęła gdzieś w tłumie tańczących…
Julian sobie przypomniał, gdzie ją wcześniej widział. Była córką piekarza, który handlował na rynku… Zabawne… Tak często ją widywał i nigdy nie zwrócił uwagi na to jaka jest ładna… Zawsze przyglądał się tylko ”dobrze urodzonym”. Nigdy nie dostrzegał Blanki.
Zaintrygowała go. Po raz pierwszy w życiu zaintrygowała go dziewczyna, która nie miała centa przy duszy…
Tego jeszcze nie było. Blanka ZAWSZE przykładała się do swojej pracy. Nigdy nie pozwalała sobie na myślenie o niebieskich migdałach. Aż do teraz. Nie mogła wyrzucić z głowy Juliana.
Świetnie tańczył, jego uśmiech był taki nonszalancki. Dlaczego ona w ten sposób o nim myślała? Przecież wciąż był tym samym paniczem Perstone’m, który zabawiał się jedynie dziewczętami. Panna Hawkins nie chciała zostać kolejną naiwną dziewczynką. W sumie nie groziło jej to. Szlachcic w życiu nie spojrzałby na mieszczankę. Wczoraj z nią zatańczył, to fakt. Tyle, że nie zdawał sobie tak do końca sprawy z kim tańczy.
-Blanko? Pozwól tu na chwilę– zawołała ją w pewnym momencie matka.
Dziewczyna przerwała swoją pracę i weszła do holu, gdzie czekała na nią rodzicielka i jakiś mały chłopczyk z kwiatami.
- Albrecht twierdzi, że te kwiaty są dla ciebie – stwierdziła zgryźliwie. – Jakiś dżentelmen od siedmiu boleści kazał ci je przekazać.
Blanka odebrała od chłopca bukiet, przyglądając się w milczeniu kwiatom. Kto mógł jej przysłać róże? Nie wiedziała…
Dziewczyna jeszcze długo myślała, kto nadesłał jej kwiaty. Słońce już dawno schowało się za horyzontem, a ona siedziała w swoim pokoju i rozmyślała. W pewnym momencie coś uderzyło w okno, właściwie zabrzmiało to tak, jakby ktoś rzucił kamieniem.
Otworzyła okno i wyjrzała na zewnątrz. Tam ktoś już stał. Julian Perstone we własnej osobie.
Uśmiechnął się do niej, po czym wyciągnął bliżej nieznany instrument i zaczął śpiewać piosenkę o miłości. Blanka z początku była oburzona, jednak dała się ponieść magii muzyki i już po chwili uśmiechała się szeroko do chłopaka. Gdy skończył śpiewać zaklaskała. Zaczęli rozmowę. Rozmawiali o wszystkim i o niczym. To było niesamowite ile mieli ze sobą wspólnego.
W pewnym momencie dziewczyna spytała go czy jego uczucia są na pewno szczere, czy nie uważa jej za kolejną naiwną panienkę. Zaprzeczył, widząc jednak, że nie w pełni ją przekonał, obiecał jej, że to udowodni.
Następnego ranka przybył z jeszcze większym bukietem kwiatów. Tym razem jednak nie przyszedł do Blanki, tylko do jej rodziców, by prosić ich o rękę córki. To była najpoważniejsza decyzja w jego życiu. Przestał być lekkomyślnym chłopcem, stał się mężczyzną i to nie byle jakim – zakochanym.
Hawkinsowie przyjęli zaręczyny szlachcica z radością, w przeciwieństwie do Perstone’ów, którym nie uśmiechało się to, że ich syn miał wyjść za zwykłą mieszczankę.
Jednak pomimo przeciwności losu Blanka i Julian pobrali się w następne święto środka lata.
Pojedynek, jeśli się nie mylę, zakończy się dnia 6 lipca.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Psia Gwiazda dnia Pon 20:20, 22 Cze 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
|
|
Autor |
Wiadomość |
Dajen
Dołączył: 04 Kwi 2009
Posty: 552
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Biłgoraj Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 21:48, 25 Cze 2009 Temat postu: |
|
|
Pomysł:
A. 4
B. 1
Finał tekstu 'A' był dla mnie zaskoczeniem. Byłam pewna, że Lizy ucieknie z ceremonii ślubu z Franciszkiem i zwiąże się z Gilbertem na zawsze. W tekście 'B' w momencie kiedy pojawił się Julian i informacja o balu zakończenie było w stu procentach przewidywalne.
Styl:
A. 1,5
B. 3,5
Tekst 'A' pod tym względem był słabszy. Pojawiło się sporo literówek i dziwnych sformułowań. Mimo, że w tekście 'B' pojawiły się zgrzyty przy porównaniu wypadł lepiej.
Realizacja tematu:
A. 0,7
B. 0,3
Mimo, że w obu tekstach pojawiła się historia średniowiecznej miłości w 'B' zabrakło mi wyraźnej osoby trzeciej, co miało zostać uwzględnione. Syriusz, który poprosił Blankę do tańca nie miał wpływu na to co działo się między finałową parą.
Ogólne wrażenie:
A. 3
B. 1
Tekst 'A' przez pierwsze dwa fragmenty przypominał mi cudowną baśń. Historia miłości rozgrywała się pomiędzy dojrzalszą parą i od początku do końca uczucie było odwzajemnione. Do tego dochodzi oryginalne zakończenie, które stanowi cudowne uwieńczenie historii. Tekst 'B' próbował zahaczyć o zabawną stylizację, ale w efekcie wszystko wydarzyło się bardzo szybko i zgodnie z moimi przewidywaniami.
Efekt:
A. 9,2
B. 5,8
Gratuluję autorkom tekstów. (:
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group | | UNTOLD Style by ArthurStyle
|
|
|
|
|
|